czwartek, 31 grudnia 2015

Balzael –"Sól czas mu sypał, w otwartą ranę[...]'"

W tym samym czasie, w którym Jakub, Ewa i Suryn zażywają pełni wakacyjnych rozkoszy (Taa, ktoś w to na pewno uwierzy...), Igzli, Matthew i Hassan, a nawet Casper, opiekują się domem...

Wysoki, zakapturzony mężczyzna, odziany w dres wyłonił się na nowojorskim cmentarzu z kłębów mgły. Nazywał się Balzael i był Terenowym Pracownikiem ds. Nieumarłych, Duchów, Wampirów i Nieśmiertelności. Pracował w Departamencie ds. Śmierci. W tym przypadku było to jedno z najprostszych, czyli nieumarli. Uśmiechnął się na myśl o łatwej robocie. Według informacji jakie otrzymał od Kalaana, Operatora Ziemskich Urządzeń Rejestrujących, powstanie zmarłych było wywołane... Piskiem windy w pobliskim apartamentowcu. Tym też będzie musiał się zająć. A także opieprzyć mieszkającego tam Pracownika ds. Odprowadzania Dusz Zmarłych na Drugą Stronę. Wszyscy inni pracownicy używali skrótów, lub "ułatwiających" nazw wobec pracowników, ale Balzael był tradycjonalistą i służbistą, bezwzględnie oddanym Szefowi Departamentu, którego imię brzmiało Aer–Maleak z rodu Hannavern, pewien demon. Szybkim krokiem ruszył więc cmentarną alejką. Całą nekropolię spowijała mgła, która ze względu na późną porę nocną wydawała się atramentowa. Gdy spojrzał na powłóczące nogami, niezgrabne sylwetki rozpadających się trupów, usłyszał ich zdezorientowane myśli pytające "Co się stało? Czemu znów żyję?" Ale co to było za życie? Nędzne, gnijące półżycie! Wlazł się więc na płytę jednego z grobów, by być chociaż na  lekkim podwyższeniu i zaczął recytować zaklęcie. Magia słów sprawiała, że niosły się one na cały cmentarz, a nawet dalej.
AL–HUMAAL! ERATHA ORAX PEALANNA! DIVI! DIVI! KALI–MAH! KALI–MAH! ONEA MAEK DA'AR TH'STH! KH'KRHK!
Ostatni dźwięk nie był częścią zaklęcia, a jedynie dźwiękiem zachłyśnięcia się przez Balzaela własną śliną. Mimo to, czar zadziałał. Zombie szybkim tempem zaczęły wracać do swych grobów, a nawet zasuwać za sobą płyty nagrobne. Pstryknięcie palcami i mężczyzna jest w apartamentowcu. Wszedł na dwunaste piętro. Przyjrzał się przez szybkę mechanizmowi windy.
– ROAK! THA–MATH! EL'QWAH!
Mechanizm windy pokrył się smarem i "odmłodniał" – wyglądał jak fabrycznie nowy. Wtedy z mieszkania obok rozeszło się rżenie zebry. Zaintrygowany Balzael wysłał w tamtym kierunku telepatyczną sondę. Tam właśnie wyczuł umysł Matyjasza! Obecnego Pracownika ds. Odprowadzania Dusz Zmarłych na Drugą Stronę, kolokwialnie zwanego Śmiercią. Wyczuł także dwóch ludzkich mężczyzn oraz... jakieś źródło zakłóceń. Zapukał, po czym nie czakając na pozwolenie wkroczył do mieszkania, a następnie dalej, do salonu. Tam zobaczył trzech schlanych facetów, ściany ubrudzone zakrzepłą posoką oraz jakimś fosforyzującym glutem, stojącą na balkonie zebrę, zszarzałe zwłoki zwisające na sznurze z wbitego w sufit gwoździa oraz małą dziewczynkę patrzącą pustymi oczami na niego. Patrzyła z uśmiechem.
Igzheligempewatenqua! – Jego krzyk był pusty, ale głośny, przesycony taką ilością mocy, że pijaki natychmiast wytrzeźwiały. No, dwóch... Bo rudowłosy chudzielec w okularach był zbyt potężnie nawalony. 
– Balzael? – Spytał Matthew z niedowierzaniem w głosie.
– Ty idioto! – Rzucił w jego kierunku rzeczony. – Zamiast zwrócić uwagę na błąkające się po pobliskim cmentarzu zombie, chlejesz z kumplami i... z tym! – Oskarżycielsko wskazał palcem na demona w ciele dziecka.
– Och, Balziu! Ostatnim razem byłeś bardziej troskliwy... – Wyszeptała niby namiętnie. Droczyła się z nim.
– Ostatnim razem?! Tak, prawda, bo zobaczyłem jak Krzyżacy wyrzucają z murów swego zamku szafę, która wpada do fosy. A wyczułem w jej środku życie. Gdybym wiedział, że demoniczne...
Demon/Dziewczynka wybuchnęła śmiechem. Niby perlistym, ale był to obłudny fałsz. Śmiech zawierał w sobie demoniczną iskrę. Czystą, lepką esencję zła. 
– Ale zaopiekowałeś się mną! A gdy tylko przyjęłam formę dorosłej, pięknej kobiety, bezzwłocznie przyjąłeś moje gorące "podziękowanie".
Balzael zdjął kaptur i można było w pełnej krasie zobaczyć, że jest po prostu stary. Poorana zmarszczkami twarz, króciutkie siwe włosy, trupia bladość i pełne mądrości oraz zimna oczy... Ale po tych słowach w oczach coś zabłysnęło, a policzki oblał rumieniec.
– A mówiłeś... Mówiłeś, że doszło do walki! I że cię brutalnie zraniła! – Wydukał zszokowany Matthew.
Po raz kolejny Igzli wybuchnęła śmiechem.
– Walka? Chyba zapasy... Zapasy dwóch ciał na twardym łożu... Rana? Może otarcie na pewnej części ciała, bo Balzio ma w sobie ogień... I wigor.
Rzeczony Balzael cały zalał się szkarłatnymi rumieńcami. A demonica zmieniła się... W piękną, długonogą kobietę, okrytą długą beżową suknią. Patrzyła na starca dziwnym wzrokiem.
Czarnoskóry mężczyzna po raz pierwszy się odezwał.
– A dlaczego, hmmm, zakończył się wasz związek?
– Bo ten chuj dostał awans! I wolał posadkę, niż mnie! – Igzli splunęła z pogardą na nogi dawnego kochanka.
– Gdybym mógł... Gdyby była tak możliwość...  Z chęcią bym zamieszkał jak najbliżej Ciebie... 
Czarnoskóry mężczyzna wykazał się przytomnością umysłu.
– Sąsiadka Jakuba, tu obok – wskazał ręką gdzieś na ścianę. – wyprowadziła się. Mieszkanie jest na sprzedaż.
Oczy starca znów ożyły niezwykłym błyskiem.
– To wspaniale!
– Hassan Bhaduri, do usług. Zaprzysięgły członek Al–Kaidy. A tam leży Casper McMyer. Nerd.
Balzael i Hassan uścisnęli sobie ręce.
"W tym towarzystwie nie będzie nudno!" – Pomyślał starzec.
Igzheligempewatenqua, która również była wyposażona w dar telepatii przesłała mu myśl: "A poczekaj, aż poznasz rodzinkę, z którą mieszkam." Uśmiech zagościł na twarzach wszystkich zgromadzonych. Wyłączając wisielca, zebrę i chrapiącego Caspra. Tak, będzie bardzo zabawnie.

"Chcesz coś zabić dobrze, zabij to sam."



Balzael
||Życie–w–Śmierci|| 
||Po paru tysiącach lat życia, przestajesz liczyć.||

  Początkowo pracował on jako Ponury Żniwiarz. Dopóki nie dostał możliwości awansu. Musiał tylko znaleźć zastępstwo. Akurat napatoczył się młody mężczyzna, wykończony syfilisem. Takiej szansy Balzael nie mógł zmarnować, więc wprowadził młodzika w zawód, a sam wskoczył na stanowisko Terenowego Pracownika ds. Nieumarłych, Duchów, Wampirów i Nieśmiertelności. Ponieważ skrót brzmi TPdsNDWN, przylgnął do niego przydomek Życia–w–Śmierci. Zgodnie z tym co jest w nazwie stanowiska zajmuje się tym co żyć nie powinno i łamie wszelkie zasady istnienia. Pracę na tym stanowisku ułatwiają mu lata praktyki magicznej. Oczywiście jego bardzo długie życie obfitowało w tyle przygód, że notka biograficzna, nawet w wersji bardzo okrojonej, zajęłaby za dużo. W każdym razie, ten pan ma zawsze ręce pełne roboty.

piątek, 23 października 2015

Starcza (NIE)zgoda. – Lucyfer.

 Florian nawet nie próbował pognać za Ewą. Natychmiast udał się do domu. Niestety, Kuba poszedł do Kasi (Dla niego nie niestety!) i nie można było się go spodziewać wcześniej niż jutro rano. Dlatego też poszukał ojca. Znalazł go w ogrodzie podczas pielęgnacji grządki hortensji.
– Stój! – Krzyknął za późno, gdyż siłą rozpędu Florek przebiegł przez grządkę.
– Tato, mam wiadomość, ja... – Zaczął.
– Mam to gdzieś, po raz trzeci w tym tygodniu rozpieprzyłeś grządki! – Wydarł się dziadek.
– Ale... Ewa, Chrabąszcz, las... – Wydukał w chwili, gdy tatuś wciskał mu do ręki grabie.
– Będziesz mówił, jednocześnie pielęgnując grządki. – Powiedział siadając ze szklanką lemoniady na ławce. – Na wychowywanie dzieci nigdy nie jest za późno.
Po pewnym czasie (trzeci kwiat hortensji) znał już całą historię. Zbulwersowany wsiadł do auta Florka i chociaż nigdy nie zdał egzaminu na prawo jazdy, ruszył w stronę domu starego ciula Chrabąszcza. Warto dodać, że zabierając kluczyki podeptał grządki. Florian spojrzał z niezwykłym blaskiem w oczach. Zerwał się dopiero, gdy staruszek ruszył jego samochodem.
– Stój! Mam nowy lakier! Za szybko!
Lucyfer wyjechał na wiejską drogę z prędkością 80 km/h. Po kilku minutach wjeżdżał na podwórze Chrabąszcza. Wjeżdżał przez zamkniętą bramę. Potem już leżała tylko na podjeździe. Starzec wybiegł na ganek w samym szlafroku i szlafmycy na głowie. Przerwano mu popołudniową drzemkę.
– CZY CI ODJEBAŁO SZCZYPCZYK? – Wydarł się patrząc na zgniecioną stalową bramę.
Lucyfer wysiadł z samochodu, poskakawszy parę razy po  leżącej bramie.
– Dlaczego syn twojego przeklętego bękarta bawi się z moją wnuczką?
– Co? Przemek? Z tym diabelstwem?
– Tak! I z Jackiem Kulickim! Poszli do lasu kurwa!
– To wszystko jej wina! Małe zasr... – Nie dokończył zdania, gdyż rozmówca zdzielił go doniczką.
Waldemar usiadł na ziemi, rozmasowując czubek głowy.
– Auuuu!
– Wsiadaj do auta! Jedziemy po Kulickiego i organizujemy poszukiwania!
Po pół godzinie do dwóch starców w pickupie dołączył trzeci. No i kilka innych zmobilizowanych samochodów poszukiwawczych.
Zajęło im to kilka godzin, zaczęło robić się ciemno. Ktoś rzucił pomysł, żeby  przeszukaś ruiny huty. Wyruszyły tam trzy grupy poszukiwawcze. Dzieci jakby nigdy nic biegały pomiędzy stertami szkła.
– EWA! Co ty tutaj robisz, i to z NIM? – Krzyknął Lucyfer.
– PRZEMEK! Co ci odwaliło, żeby bawić się z NIĄ w lesie? – Wrzasnął Waldemar.
– JACUŚ! Czas na kolację! – Spokojnie zawołał Kulicki.
– Jasne dziadku, już idę! – Jacek jako jedyny nie stał z opuszczoną głową. Podbiegł do dziadka, a następnie obaj wolnym krokiem ruszyli w stronę wioski.
– Jak można byłol zachować się tak nieodpowiedzialnie! Taka plama na honorze rodziny! – Obaj dziadkowie krzyczeli równocześnie. – Nigdy więcej nie dostaniesz tyle swobody! Skaranie boskie! A ojciec nawet nie zwrócił na to uwagi! Cholera!
Po czym Chrabąszcz i Przemek poszli w lewo, a Szczypczyk z Ewą w prawo. Za plecami dziadków dzieci puściły sobie oko.
Siedząc przy kolacji, stary Lucyfer dalej wyklinał na Ewę i Przemka, Florek na "te cholerne grządki", a w drzwiach stanął Kuba, po czym niewinnym tonem zapytał:
– Coś mnie ominęło?

piątek, 16 października 2015

"Zdrowa rywalizacja to podstawa życia samca"


Waldemar Chrabąszcz
|| Powszechnie szanowany i wielbiony || 
|| "Mieszkańcy są najważniejsi! Podnieśmy podatki! " ||

Z wywiadu dla "Głosu Jezior":

Redaktor: Drogi Panie Chrabąszcz, wszyscy zadajemy sobie pytanie: Czy kolejny rok Rady Starszych zapowiada coś nowego? Różne rzeczy są rozpowiadane wśród mieszkańców. 
Waldemar Chrabąszcz: Muszę przyznać, że to dla mnie duże zaskoczenie. Nie wiem nic o żadnych spekulacjach.
R: Doprawdy? Brzmi to dość ciekawie, biorąc pod uwagę, że powinien Pan wiedzieć prawdopodobnie jako pierwszy, zaraz po panu Kulickim, o wszelkich planowanych nowelizacjach.
W. Ch.: <lekko zaczerwieniony> Nie jest to takie oczywiste. W Radzie jest nas pięciu. Możliwe, że informacja po prostu nie dotarła do każdego z nas.
R: Ale musi Pan przyznać, że nie jest Pan zadowolony z powodu swojej niewiedzy.
W. Ch.: Następne pytanie proszę.
R: No dobrze. Co Pan powie na temat krążących plotek o przyjeździe Jakuba Szczypczyka? Z tego co wiadomo naszej Redakcji, prawdopodobnie pojawi się na następnym zebraniu Rady Starszych.
W. Ch.: Przepraszam, ale jaki ma to związek ze mną?
<Nasz gość chyba się zdenerwował...>
R: Dość oczywista jest kwestia nieprzyjaźni między waszymi rodzinami.
W. Ch.: To tylko plotki. Łączy nas wyłącznie zdrowa rywalizacja.
R: Rywalizacja trwająca od przeszło paruset lat, od samego założenia wsi, polegająca na obrażaniu się i walce na pałki?
<Nasz gość czerwienieje coraz bardziej.>
W. Ch.: Cóż... Czasem przybierało to taki obrót, ale tylko w dawnych latach...
R: Fakt. Teraz wyłącznie strzelacie do siebie w lesie z broni maszynowej.
W. Ch.: To był tylko pojedyńczy incydent wynikający z różnicy poglądów dotyczących...
R:  ...Dotyczących ocen szkolnych waszych dzieci.
W. Ch.: To, że spieramy się o zwyczajne kwestie, nie jest niczym złym... Przepraszam muszę już iść.
R: Do widzenia. Miło było porozmawiać.
<Gość opuścił studio bez pożegnania.>

Za tydzień: Czy zostanie odbudowany kościół? Reportaż z posiedzenia Rady.


piątek, 9 października 2015

Laaa la la la la laa, to jest smerfów świaaat! - Ivy

Pomimo zapewnień taty, że spędzam wakacje w najbardziej zapyziałej dziurze kraju, postanowiłam sama to sprawdzić. Z tego powodu wstałam skoro świt, zjadłam szybkie śniadanie w towarzystwie pochmurnego Suryna i opuściłam rezydencję Szczypczyków.
Słoneczko, czyste niebo, zielona trawka... No dobra, z tą trochę ciężko, ale nie ważne. I tak pogoda była idealna. Tylko na co?
Może... Ymmm... DUP!
– Ej! Uważaj jak chodzisz!
Nie wiem, w którym momencie znalazłam się na ziemi, ale jeśli to przez tego głupka, to będzie ręcznie prał skarpetki mojego wujka przez miesiąc.
– Halo! Umiesz mówić?
Dopiero teraz spojrzałam do góry. Nade mną stało dwóch chłopców. Obaj mieli rozbawione miny.
– Oczywiście, że tak! – oburzyłam się, wstając z ziemi. – Po prostu sądziłam, że jesteście na tyle dobrze wychowani, że okażecie jakąś skruchę po tym, jak mnie popchnęliście.
Chłopcy już mieli wybuchnąć śmiechem, kiedy szturchnęłam jednego z nich, wołając:
– Berek!
I uciekłam.
Nie czekałam długo na ich reakcję. Od razu za mną pobiegli. Przez zwykły "przypadek" zaciągnęłam ich do lasu i schowałam się za drzewem. Chyba nie bardzo wiedzieli gdzie szukać, więc po paru minutach zaszłam ich od tyłu.
– Bu – mruknęłam. Odwrócili się w moją stronę, a na mojej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.
– Wygrałam.
– Tylko dlatego, że ci na to pozwoliliśmy – stwierdził jeden z nich.
– Hahah, no jasne.
– Poza tym – kontynuował drugi – rzadko chodzimy w te strony. Nie bardzo nam wolno...
– Co? Czemu? – to było interesujące. Hm... Czyżby jakieś tajemnice? Coś à la potwór z Loch Ness? Albo Wielka Stopa?
– Po prostu nie możemy. I lepiej jak nie będziesz pytać dorosłych. Nie lubią tego tematu.
Kurczę. A już robiło się ciekawie.
– Ej, dobra, koniec tematu, bo jakoś sztywno się zrobiło – chłopak, który wyglądał na młodszego, wyciągnął w moją stronę rękę. – Jacek jestem.
– Placek wita – przywitał się starszy.
– Co? Placek? Jaki placek?
– Nie kojarzysz tej bajki? A zresztą, jeszcze cię tu wyszkolimy – chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Tak serio to na imię mi Przemek, ale chyba wszyscy i tak bardziej kojarzą przezwisko.
– Nie powiem, interesujące...
– Śmiej się, śmiej. A ty kto jesteś?
– Człowiek. Ewa w sensie. No.
– Dobra, to jak część oficjalna załatwiona, to możemy stąd iść. Jeśli któryś ze starszych nas tu zobaczy, będziemy mieli przerąbane – przypomniał Jacek. Nie protestowałam, choć nadal strasznie ciekawiła mnie cała ta sprawa z lasem. Muszę wypytać o to wujka Florka.
– Okay, to gdzie idziemy?
– Nie jesteś stąd, prawda? – upewnił się Placek.
– Nie, mieszkam nieco dalej – odparłam, niepewna czy mówić prawdę. No ale przecież i tak nie skłamałam.
– Czyli musisz sporo nadrobić. Chodź, pokażemy ci, że nasza wieś ma swoje uroki.
Faktycznie, Dwa Jeziora to nie AŻ takie nic. Tata to jednak pesymista. W końcu, było gdzie się bawić i z kim, a to chyba wystarcza do szczęścia, co nie? Tu ruiny kościoła, tam domek z działką albo trochę zdezelowany plac zabaw. No i las, do którego mimo wszystko miałam zamiar zaglądać.
Jednak teraz zdecydowaliśmy po prostu pobawić się na dworze. Pograć w piłkę czy coś. Wygrywałam z nimi jednym punktem, kiedy znajomy głos zawołał moje imię. Odwróciłam głowę, a w tym czasie Jacek zremisował.
– Oszust! – krzyknęłam, widząc jaki jest zadowolony. Pokazał mi tylko język i przybił piątkę z Przemkiem. W tym czasie zdążyłam się zorientować, kto mnie wołał. Zdążyłam, bo owa osoba stanęła dokładnie przede mną z wyrazem irytacji na twarzy.
– Można wiedzieć, co tu robisz? – spytał wujek Florek.
– No... Bawię się – odparłam, nie rozumiejąc jego zachowania. Chłopcy chyba zorientowali się, że coś jest nie tak, bo pomachali mi i pobiegli do swoich domów.
– Tak. Bawisz się. A wiesz, co tata by ci zrobił, gdyby się dowiedział, że wygłupiasz się z synalkiem idioty, który...
– Ale co ja mam z tym wspólnego? Jesteś niesprawiedliwy! – tupnęłam nogą i pobiegłam. Nie będą mi zabraniać! Nie będą! Będę się bawić z kim i gdzie będę chciała! Nawet w lesie! Tak. Dokładnie tam.
I jak na zawołanie pojawili się chłopcy...

niedziela, 4 października 2015

Dzień Floriana – Wspomnienia.

   Jest chyba piąta rano. Jeszcze przed chwilą smacznie spałem w starym pokoju Kuby... Teraz już nie śpię, a to za sprawą gołębi. Gruchają jakby była wojna. Nagle huk i już cisza. W końcu się przemogłem i wstałem. Półprzytomny podszedłem do okna. Zdążyłem zobaczyć tatę, ze strzelbą na ramieniu, ale po chwili wszedł z powrotem do domu. Na parapecie za moim oknem było trochę pierza, krwi i mięsa. Dobrze, że trafił. Całkiem już obudzony podszedłem do szafy po dres. Poranna przebieżka odbędzie się dziś wcześniej.
   O siódmej siedzieliśmy już na śniadaniu. Gdy Kuba chciał pomóc tacie w kuchni, dostał taką wiązanką, że w podskokach wrócił na krzesło. Wyłapałem z tego słowotoku coś, o jajecznicy robionej przez mojego braciszka. Mistrzem kuchni to on nie był. Podczas jedzenia ojciec powiedział, że na obiad będzie rosół z gołębia. Szkoda, że tylko ja wiedziałem skąd wziął się gołąb. Kuba szarpał się z Ewą, krzycząc, że nie może posmarować tosta czekoladą. Kiedy tatuś spróbował się wtrącić i powiedzieć, że to tylko dziecko, dostał czekoladą w twarz. Wstałem od stołu i zwiałem na górę.
  Około dwunastej graliśmy z Jakubem w warcaby, prowadząc przy tym rozmowę.
– Mówisz, że zadzwoniła? – Spytałem.
– No, ma przyjść po obiedzie. – Powiedział.
– A jak tam uczucia po latach?  – Rzuciłem zaczepnie.
Skrzywił twarz w jakiś niezidentyfikowany grymas i odparł :
– Wal się. – A po chwili dodał: – A jak tam było w pace?
– Nie najgorzej. – Odpowiedziałem całkiem szczerze.
– Serio? Podobało ci się tam?
– Eech... Kwintesencja tradycji rodzinnej. Pamiętasz jak wuj Barnaba opowiadał nam o ucieczce z łagru na Syberii?
Skinął głową. Nie przerywaliśmy gry, a ja przypomniałem sobie urywki z rozprawy. "Przyznaję się do wszystkiego wysoki sądzie..." Mdlejący ojciec i blednący brat... Nawet sędzia zdziwiony...  Adwokat dosłownie się posrał, a prokurator... uśmiechnął... "Wyrok : Kara łączna dwadzieścia lat" Siedemnaście odsiedziane. Ocknąłem się. Kuba patrzył i czekał na mój ruch. Dalej już wspominałem nie przerywając gry. Dialog prowadzony na pół roku przed rozprawą:
– Jesteś pewien Azor? – Zapytałem, mając marne osiemnaście lat.
– Jasne. Prosta robota. – Odparł blondyn, którego skręcone włosy zalegały za uszami. Obaj patrzyliśmy na szesnastolatka, skrępowanego linami i szmatą w ustach. Patrzył mokrymi od łez oczami, aczkolwiek wyglądał żałośnie, leżąc w bagażniku czerwonego forda.
– Jedziemy? Zamykaj Florek! – Krzyknął Azor wsiadając za kierownicę.
Spojrzałem chłopakowi w oczy. Był praktycznie w moim wieku. Jednakże zatrzasnąłem bagażnik i usiadłem na fotel pasażera. To nie było to samo co napady czy kradzieże samochodów. Tu czułem odpowiedzialność, czułem, że coś może pójść nie tak. Byliśmy już na międzymiastowej. Czekał na nas srebrny ford. Wysiadł z niego podstarzały holender, wraz z tłumaczem. Widziałem ich już wcześniej. Holender otworzył walizkę, w której było sto tysięcy złotych. I nagle... "STAĆ! POLICJA!" Obracam się w stronę głosu, wyciągam parabelkę. Dup. Dostałem kolbą w łeb od tłumacza. Zasrany kapuś.
 Potem rozprawa i Zakład Karny w miateczku Zapadlisko. Siedemnaście lat. Byłem najmłodszym z osadzonych. W jednej celi siedziałem z Arbitrem, który wpadł za strzelaninę z policjantami oraz Beńkiem, handlarzem narkotyków. Akurat ci dwaj mnie lubili, dlatego powiedzieli mi, że Hardy ma mi spuścić łomot na stołówce. Strażnicy oczywiście nie chcą się mieszać. Nie lubią osób, które handlują dziećmi, mówił Arbiter, a ty jeszcześ nowy, dodaje Beniek, mamy nadzieję, że sobie poradzisz. Tegoż dnia, w drodze na stołówkę zaczepił mnie oficer Nikołaj Sarakiewicz zwany przez więźniów Sraką.
– Walcz dzielnie chłopcze. Lubię cię, więc ostrzegam - dziś coć się zdarzy. A i postawiłem na ciebie trzy stówy. Jak wygram, podrzucę ci trochę "udogodnień".
 I odszedł. Na stołówcę panowało milczenie. Nagle wszyscy się rozsunęli i z tłumu wyszedł Hardy. Dwa metry dziesięć wzrostu, sto piętnaście kilo wagi. Łysy z mnóstwem kolczyków. Największy siłacz w pace. Wstałem. Wiedziałem co się wydarzy.
– Wyrwę ci ręce. – Warknął.
Zamachnął się lewą. Ledwie się uchyliłem, dostałem w ramię. Zakręciło mną i wylądowałem na stole. Tłum ryknął. Złapałem metalowe krzesło. Spojrzałem pod ramieniem, nie wstając. Hardy szedł do przodu. Wstałem z półobrotem. Walnąłem go krzesłem w żebra. Schylił się, próbował zasłonić. Waliłem krzesłem bez opamiętania. W końcu je odrzuciłem. Hardy leżał posiniaczony, krwawił. Więźniowie się rozstąpili. Ujrzałem jak oficer Miron "Tatar" Tatarzyński podaje Srace plik banknotów. Ktoś zabrał Hardego do ambulatorium. Sraka poklepał mnie po plecach, Arbiter i Beniek unieśli na rękach. Spłynęła na mnie chwała. Potem miałem spokój, a raz w tygodniu dostawałem do celi paczkę, a to z czekoladą, a to z ręcznikami, kosmetykami, książkami. Słodyczami dzieliłem się z kumplami z celi. Resztę chowałem pod materac, do takiej mojej skrytki. Po siedemnastu latach dostałem dobre sprawowanie. Wniosek podpisał Sraka, który został naczelnikiem. Zawołał mnie do swojego gabinetu i wręczył wniosek. Miałem trzydzieści cztery lata.
– Co teraz zrobisz?
– Zamieszkam u ojca, w rodzinnym domu, na wsi.
Skinął głową i wyszedłem. Pod aresztem czekał tata. Wspomnienia się rozmyły.
– Przegrywasz. – Rzucił Kuba.
Uśmiechnąłem się.
– Każdy czasem przegrywa. Ważne jest znaleźć radość w porażce. Poza tym chyba Kasia puka do drzwi. – Wstałem, braciszek też. Pobiegł schodami w dół, a ja się uśmiechnąłem.

piątek, 21 sierpnia 2015

Cholerna, zapyziała dziura! Tfu... I cholerny plusz wszędzie. – Suryn

   Nad Dwoma Jeziorami zapadła już noc, zanim Suryn zdążył się zszyć. Misiowi strasznie długo zajmowało wyciąganie z worka elementów swojej głowy i odpowiednie ich dopasowywanie.
Po godzinach męki i pracy igłą oraz brązową nitką, w końcu był cały, chociaż nici były trochę kiepskiej jakości, mało wytrzymałe. Lecz nareszcie mógł wygramolić się z pokoju, w którym miała spać Ewa i trochę pooglądać nowe krajobrazy. Wymknął się cichaczem z rezydencji, kiedy wszyscy już spali. Po cichu stoczył się po schodach (zszedłby normalnie, ale potknął się o kapcie), bezszelestnie wyskoczył przez okno, a następnie ruszył leśną drogą do wioski. Nic a nic nie działo się w tej wiosce nocą. Nie paliło się żadne światło, żaden człowiek nie lazł drogą przez ciemności. Miś miał mętlik w głowie, nie wiedział co robić. Wtedy spłynęło nań cudowne, jasne oświecenie.
– Muszę znaleźć kościół. – Wyszeptał do siebie miś, stojąc pośrodku wioski.
   Od tego momentu ruszył prowadzony Bożą mocą, jakby wiedział, gdzie się ten przybytek znajduje. Po około półgodzinie doszedł nad jezioro, którego woda była czarna, poza drobną srebrną plamą księżycowego światła. Na dosyć wysokim brzegu, Suryn zatrzymał się. Pan przestał go kierować.
Łaził po całym klifku i szukał czegokolwiek przez pół godziny. W końcu zorientował się. TO był kościół. Patrzył pod nogi na prześwitujące spod błota resztki muru, niegdyś czerwone cegły, teraz szarobrązowe od wielowarstwowej pokrywy z błota. Po kościele pozostało wyłącznie wspomnienie,  tylko resztki. Zero tablic upamiętniających, zero jakiejkolwiek informacji, zero czegokolwiek. Nikt nie próbował go nawet odbudować! Surynowi natychmiast zbrzydł pobyt w tej zabitej dechami dziurze. Pochylił się nad wodą, patrząc w dół. Jego przenikliwy wzrok przebił się przez wodę i ujrzał mnóstwo cegieł i trochę zabudowań. Głównie jednak cegieł.
– Przeklęci szubrawcy! Psubraty! Niegodni! Niewierni! Poganie! – Darł się tak, że słychać go było w całej wiosce. Na tym spokojnym dotychczas odludziu, w środku nocy coś zaczęło się dziać. Ludzie zaczęli palić nocą światła w oknach, bo coś krzyczało. To "coś" miało przejść do historii Dwóch Jezior jako Duch Ojca Piotra, który nocami klnie na ludzi, za to, że nie odbudowali kościoła. I oczywiście matki straszą nim dzieci. Jednak wróćmy tu i teraz. Suryn pochylał się nad przepaścią, złorzecząc, gdy spod stóp usunęło mu się błoto. Zaczął lecieć w dół do wody.
– MĘTY! SZUMOWIIINYYYY!!! – Teraz już cała wioska była na nogach.
CHLUST!
Miś wylądował w wodzie. Nasiąkł tak, że zmienił się w nurka, który musiał iść po dnie, żeby dojść do domu. Na brzegu, uwalony piachem, zaczął przedzierać się przez las. Nisko wiszące gałęzie krzaków szarpały jego futro, krzaki jeżyn próbowały uwięzić go by nie doszedł do domu.
– Diabelskie miraże... Szatańskie zwody... Plugastwo... – Mruczał miś.
 W końcu doszedł do rezydencji. W wielu oknach paliło się światło, pomimo późnej pory.  Okno było otwarte na uchył i Suryn musiał się powspinać. Przy wpadaniu do środka, skrawek futra z pleców zahaczył o ramę.
TRRRRRACH!
Na dywan spadły osobno głowa i tułów, wszędzie leżał plusz. Suryn stracił świadomość. Widział starego diabła, dziadka Lucyfera, tfu... plugawe imię, kładącego go na biurku. Rano był już zszyty mocną, szewską dratwą. Choć i tak miał już dość tej cholernej dziury.

środa, 19 sierpnia 2015

Stary dom. Stare czasy. – Jakub.

  Osiem lat, a nic się nie zmieniło. Takie same meble, takie same ściany, taki sam kurz. Tak od śmierci matki. Minąłem salon, dwie pary schodów, cztery korytarze. Pamiętałem dokładnie drogi. Oraz tajne przejścia. Wszystkie dwanaście. Może po raz pierwszy zagram z córką w chowanego?
Zgubię ją na osiem godzin. Wszedłem do sypialni, w której kiedyś spał... nikt tu nigdy nie spał.
Trzeba będzie posprzątać pajęczyny. Mam nadzieję, że będę miał powód żeby kazać Ewie ogarnąć dom. Rzuciłem walizkę do kąta między łóżkiem a ścianą. Znalazłem na korytarzu portret tego siwego... Odsunąłem go i wszedłem na schody. Byłem już w kuchni. Tu stał tato.
– Cześć tato! – Pojawiłem się niespodziewanie wychodząc ze spiżarni.
– Japierdole! Chyba przyprawiłeś mnie o zawał! Co ty tu robisz?
– Mieszkam. Przez najbliższe dwa tygodnie. – Rzuciłem spokojnie, śmiejąc się w duchu.
– Dokładnie tak samo jak wtedy, gdy byliście mali.
– Tak. Prawda.
  Do kuchni wpadł Florek, a drugimi drzwiami Ewa.
– Cześć!
– Dziaaaaaaaaaaaaaaaaaadek! Wreszcie! – Mała rzuciła się staruszkowi na szyję.
Odszedłem z Florianem na obok.
– Masz jeszcze plany domu? – Uśmiechnąłem się.
– Znalazłem jeszcze dwa. Są na mapie. Kredens w salonie na górze.
W tym czasie toczyła się rozmowa Ewy i taty.
 – Masz coś dla mnie? Masz, prawda? Zawsze masz.
– Tak wnusiu.
– Tato! Przeginasz! – Rzuciłem.
– Marudzisz. Nie pozwolisz mi rozpieszczać jedynej wnuczki jaką mam? – Powiedział z wyrzutem, jednocześnie patrząc krzywo na swojego pierworodnego syna.
– Idziemy na górę! – Rzucił Florek.
Poszliśmy do salonu na piętrze. Braciszek wyjął z kredensu mapę i rozłożył na stoliku.
Był to pożółkły papier z licznymi kleksami i plamami po czekoladzie. Narysowaliśmy ołówkiem tylko kontury pomieszczeń, ale ich nazwy były wpisane. Niektóre oczywiście nadaliśmy my jak : "Niebieska Sypialnia" albo "Korytarz Ucieczek". Mapa składała się z czterech rysunków. Piwnicy, parteru, piętra i strychu. Zauważyłem dwie nowe rzeczy. Jedna – nowe pomieszczenie w piwnicy. Druga – korytarz między Sypialnią Damską, a Szarą Sypialnią. Nieźle! Wiedziałem, że to lustro jest podejrzane.
W tym czasie wbiegła Ewa wymachując czymś i krzycząc :
– TATUSIU! ZOBACZ CO DOSTAŁAM!
– Ja dostałem głuchoty. – Rzuciłem do Florka, przed przywołaniem uśmiechu na twarz.
Za małą wszedł tatuś.
– Popatrz! Dziadek kupił mi tą lalkę, tą co tak bardzo chciałam.
– To jest ta, której miałem ci NIE kupować?
– Nie mam pojęcia o czym mówisz tatusiu – Ewka dała mi buziaka i wybiegła w podskokach z pokoju.
– Kochana jest, prawda?
– O tak, gdy śpi. – mruknąłem.
– Powiedziałeś Florkowi o... – Nie udało mi się dokończyć zdania.
– O mutacjach? Tak powiedział mi, ten stary pier...
Staruszek tylko się zaczerwienił, ale nie upomniał go. Za to ja spojrzałem z wyrzutem.
–...dziel. – Dokończył patrząc na mnie.
– Pogramy w karty? – Rzuciłem pojednawczo.
– Jasne dzieciaki. – Odrzekł tatuś wyciągając z kieszeni talię kart.
Mam wakacje. Naprawdę mam wakacje. Z rodziną w dodatku.

Pierwszy dzień w Dwóch Jeziorach... Dam da da dam! - Ivy

– Mówiłam, że siedzę z przodu – powiedziałam, próbując udobruchać tatusia. Nie mógł się w końcu złościć wiecznie. Teraz tylko siedział z tyłu z burzową miną, sprawdzając co jakiś czas czy Suryn już się poskładał. Ale chyba jeszcze nie.
– Czyli... Masz na imię Ewa, tak? – Wujek najwyraźniej nie należy do najbystrzejszych. No szkoda. Ale przynajmniej samochód ma fajny. Dużo fajniejszy niż tata. Zielona terenówka z różnymi dziwnymi przyciskami, których "pod żadnym pozorem nie wolno ci dotykać" wydaje się być ciekawsza niż takie tam czarne Volvo taty. Czyż nie?
– Kiedy będziemy na miejscu? – Zapytałam po raz kolejny dzisiaj. Tata tylko westchnął.
– Właściwie to już jesteśmy. Teraz tylko podrzucę was do domu.
– Ale to już tu? W sensie, że TU że TU? Ale tato! Tu nic nie ma!
– O to chodziło – powiedział złowieszczo, ale przynajmniej się uśmiechnął. Miło, że bawi go moja rozpacz.
– A są tu jakieś dzieci? Bo ja wiem... Hm... W moim wieku?
– A ile ty masz lat, mała?
– Osiem. Chyba. Tato!
– Tak, tak mi się wydaje – tata chyba się zastanawiał.
Wujek jakoś dziwnie na nas patrzył. Nie mam pojęcia, o co mu chodziło.
– Tak osiem. Osiem lat temu zwiewałem na statku do Ameryki.
– No tak, trzeba przyznać, że ci się udało – wujek miał jakiś dziwny wyraz twarzy. Tata też. Coś jest nie tak? – No, w każdym razie z tego co kojarzę, w mieście jest parę takich dzieciaków jak ty. Zerwiłeb ma córkę, chyba sześcioletnią. Ale ten, no, Chrabąszcz ma syna w twoim wieku. Pewnie się dogadacie...
– Kurwa. Dlaczego właśnie ten chuj?
– Tatusiu, język.
Zamruczał coś pod nosem. Chyba nie chcę wiedzieć, co to było.
– Eeech... Dlaczego właśnie ten pan ma syna w jej wieku, bratku?
– Skąd mam wiedzieć? Nie zaglądam mu nocą do łóżka.
– A skąd ja mam wiedzieć co ty robisz nocą? Pamiętasz jak pytałem gdy miałeś szesnastkę?
– Taa, po tamtym razie obiecałeś nigdy więcej tego nie robić.
– No dobra... Jeszcze ktoś?
– Tadzio, ten z twojej klasy, ma bliźniaki. Straszne bachory.
– Na mnie tatuś też woła bachor, a przecież widzisz wujku jaka grzeczna jestem. Jestem grzeczna, prawda?
– O, ekhm... Patrz! Dojechaliśmy.
– Stara rezydencja nieźle się trzyma. Śpisz w swoim starym pokoju?
– Właściwie to przejąłem twoją część. Zawsze lubiłem... Widoki z twojego okna.
– Jak trzyma się Kaśka?
– Sam się jej zapytaj. Jestem pewien, że jeszcze dziś cię odwiedzi.
– Mfff... Przeginasz. Nie było mnie osiem lat. Na pewno kogoś znalazła.
– Oczywiście. Tylko jest nieco wybredna. Jej były narzeczony wyjechał dwa dni temu. Masz wolną rękę.
– Acha... Rękę...
– I nie tylko, braciszku.
Tata chyba jest chory. Albo wujek źle się czuje. Może muszą jechać do lekarza? Chociaż z drugiej strony przynajmniej ze sobą rozmawiają. No i tata nie jest zły, że chciałam sama jechać samochodem. Może już nawet zapomniał? Czasem mu się zdaża.
– Tatusiu... Będziemy tu tak siedzieć? To znaczy... Fajnie jest i w ogóle, rozmawiacie o oknach i tak dalej... Ale ja może już wysiądę?
– Yyy, nie, masz rację, chodźmy już.
Czy tata się zarumienił? Czy ON się zarumienił? Nie, niemożliwe. Pewnie mi się wydawało.
– Dobrze rodzinko, ja was zostawiam. Muszę coś jeszcze załatwić.
– Wujku! A masz Nutellę w lodówce?
– To ja jadę! Pa!
Tak, to musi być brat taty. Podobieństwo jest uderzające.
– No nic mała, chodź, znajdziemy ci jakiś fajny pokój.

Podróż, czyli początek wakacji. – Jakub

   "Jak ja nie cierpię podróży!" – Pomyślałem w przerwie od zastanawiania się co jeszcze muszę zapakować.
Apteczka. Trzy pary butów. Niezbędnik kosmetyczno – higieniczny razy dwa, bo dla mnie i dla Ewy.
– Eeech... – Jęknął Suryn, który stał się moim największym problemem. – Nie będę siedział w bezruchu ponad dziewięć godzin! To nieludzkie!
– Jakbyś był człowiekiem, albo chociaż... – Nie udało mi się dokończyć.
– TATOOOOOO! Gdzie mój strój kąpielowy?
– Pewnie gdzieś na dnie walizki!
 Wróciłem do rozmowy z Surynem.
Nie, nie i nie! Kropka! Nie zostawię cię z Potworką, bo rozjebiecie mi dom. Ha! Cały wieżowiec zmielicie na proch!
Wtedy wpadłem na genialny, chyba, pomysł.
– Hej, Potworka!
– Słucham, Szefie!
– Walczysz z tym gołodupcem od dwóch, bez mała, lat. Powiedz mi jak unieruchomić go na dziewięć godzin?
Błysk w oczach.
– Musisz pożyczyć mi strzelbę oraz worek.
Zastanawiałem się przez chwilę. Ale jeśli dzięki temu on się zamknie...
   Po pół godzinie pakowałem już do worka plusz i strzępy tkaniny, a na koniec do tego samego opakowania wrzuciłem bezgłowy tułów misia.
– Tato! Co ty... TATO! A jak go potem nie złożysz? Albo nie skleisz? A co jak potem nie będzie chciał z nami mieszkać? TATO! To mój miś! Tatuuuuuuusiuu!!!
– Tak, tak. – Wcale jej nie słuchałem. – Walizka w łapki i idziemy córciu.
Oczywiście po drodze na dół upewniłem się, że Matt będzie pilnował mieszkania, no i wpadłem przy schodach na McMyer'a. Cholera, mam złe wspomnienia z nim i z windą, a teraz jeszcze schody mi obrzydną. Będę musiał wychodzić przez okno.
– Dzień dobry panie dziadku.
– No cześć nerdzie. Wybacz, ale niestety nie powtórzymy ostatniej naszej przygody. Śpieszę się.
– Tak? A gdzie? Ma pan zamiar się kogoś pozbyć? Znowu? Jakichś trupów albo coś w tym stylu? Słyszałem, że w ostatnim czasie w samolotach nie pobierają opłat za dodatkowe bagaże.
Rozejrzałem się, żeby sprawdzić czy Ewy nie ma nigdzie w pobliżu, ale na szczęście zbiegła już na dół.
– Słuchaj chłopaczku, radzę ci uważać na to, co i gdzie mówisz. Pamiętaj, że nadal mogę cie zastrzelić.
   Z rozbawieniem, spowodowanym jego wyrazem twarzy, zbiegłem po schodach i wpakowałem walizki do taksówki. Potem jak błyskawica: odprawa, boarding, dziewięciogodzinny lot , którego 7/9 przespałem. Przez dwie godziny musiałem słuchać pytań Ewy : "Kiedy dolecimy?" Lądowanie. Bagaże. I szukanie kogoś kto nas odwiezie.
Wtedy zauważyłem znajomą twarz... No prawie znajomą... Nie widzianą od dziewięciu może lat. Ciemne włosy, oczy jak moje, no może nie miał kiedyś zarostu ani tatuażu na przedramieniu, ale...
Tak, to był mój brat, Florek.
– Tatuuuusiu! Czy ten pan co tam stoi, o tam, patrz, on na nas czeka? O! Popatrzył się na nas.
Cholera. Florek nadchodzi.
– Cześć Florek. – Zgrzytnąłem zębami. – To moja córka Ewa, Ewciu, to twój wujek Florian.
– Ale to Florian czy Florek? Wiesz, że w "Arielce" też był Florek? I był taaaaaki uroczy...
– Dla ciebie to po prostu "wujek". Może ty coś powiesz? – Spojrzałem na niego.
– Mam dla nas transport. Do centrum.
– To zadupie ma centrum?
Szok. Chyba coś się jednak działo po moim wyjeździe.
– Noooo, można tak powiedzieć. Jeśli za centrum wziąć jedyne skrzyżowanie...
– Tatusiuuuu, tam będzie jakiś sklep, prawda?
– Jeden. Ewentualnie dwa.
– Nie wpuścisz córki do sklepu z alkoholem, prawda braciszku? A może o czymś nie wiem? – Florek puścił mi oko.
– Ja nie. Ale ty...
– Pójdę z wujkiem na zakupy? Ale fajnie!
– Chodźmy już do auta. Mamy dwie godziny drogi.
– Siedzę z przodu! – zawołała Ewka i pędem wyrwała do auta.
– Nie masz kluczyków! – Zawołałem, a potem spojrzałem na brata. – Zamknąłeś drzwi, nie?
– Yyyy... No... Tak mi się wydaje. Ale no... No przecież ona nie wsiądzie sama ani nic. Prawda?
– To przecież moja córka! Kurwa! – Rzuciłem i obaj pobiegliśmy z walizkami w stronę samochodu.
Te dwa tygodnie na wsi będą...

"Ponoć chuligaństwo to zła sztuka, ale to przecież na nas lecą wszystkie laski."

Florian "Florek" Szczypczyk
|| Porywacz – nieudacznik ||
|| 35 lat || Brak pracy i chęci do niej ||

 Pierworodne dziecko Lucyfera i Hermenegildy Szczypczyków. Teoretycznie miał być przedłużeniem ciągłości rodziny i wspaniałym uczniem, który zdobędzie dobrze płatną pracę et cetera, et cetera...
W praktyce jednak został największym w szkole leniem, jak i najgorszym chuliganem. Wybite szyby, podglądanie dziewczyn w szatni, wieszanie kolegów za majtki na hakach w przebieralni - to wszystko jego robota. Pracy także nie chciał poszukać. Ma zaś talent do łatwego, szybkiego zarobku. Zajmował się wszystkim, od drobnych kradzieży po handel dziećmi, za który go zamknęli. Ani do założenia rodziny ani do pracy mu nieśpieszno, szczególnie z powodu niechęci do odpowiedzialności.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Witajcie w Dwóch Jeziorach.

Dwa Jeziora. Przewodnik turystyczny.

Wstęp
Malownicza, typowo polska wieś otoczona typowo polskimi lasami. Leży w pobliżu Nigdzie, czyli 2 godziny autem do Warszawy. Miasteczko swą nazwę zawdzięcza dwóm jeziorom, leżącym po dwóch stronach wsi, noszących nazwy: Szafirowe Jezioro i Szmaragdowe Jezioro (nazwy pochodzą od koloru wody).

Zabudowania
Spokojne Dwa Jeziora nie posiadają dużej liczby domów czy innych budynków. Mamy tu około pięćdziesięciu domków, jedną szkołę, jedną fabrykę, kilka niewybrukowanych dróg, oraz resztki znajdującej się w lesie huty szkła (sterta szyb, głównie połamanych). Warto też zwrócić uwagę na rozbudowane piwnice wielu domostw. Należy również zapamiętać, że nie ma tu kościoła (patrz Historia).

Gospodarka
Najważniejszymi elementami gospodarki Dwóch Jezior są: fabryka broni Lead Farm (LF) oraz jej
kompleks biurowy w Warszawie; gospoda/motel Pod Kurką, w której muszą zatrzymywać się warszawscy pracownicy LF. Wystarczy też, jeśli chodzi o stołowanie się mieszkańców. Wioska dysponuje jednym sklepem wielobranżowym, jednym pseudosklepem monopolowym mieszczącym się w piwnicy pewnego domu (z powodu braku koncesji).

Władza i polityka
Najważniejszymi decyzjami w sprawach wsi zajmuje się Rada Starszych, powszechnie zwana Radą Wsi. W jej skład wchodzi pięciu najstarszych mężczyzn, z pięciu rodzin, oto one: 
Chrabąszcz – współwłaściciel ogólnopolskiej marki Zbożax, produkującej chemiczne środki wzrostu plonów (wszyscy normalni mówią: nawóz). Cała rodzina nie cierpi się ze Szczypczykami.
Kulicki – potomek założyciela wsi, przewodzi obradom, ma głos decydujący.
Waśniak – w swej piwnicy od lat, wraz z całą rodziną produkuje wszelkie alkohole: od wina, przez piwo, do wódki.
Szczypczyk – jego rodzina jest jedną z najstarszych rodzin we wsi, Lucyfer, jedyne dziecko swoich rodziców rozbudował przemysł w Dwóch Jeziorach dowodząc, że jest synem swego ojca. Ta rodzina nie cierpi Chrabąszczy.
Zerwiłeb – prowadzi sklep wielobranżowy, sprzedaje wszystko, nawet samochody, które  sprowadzi, jeśli ktoś je zamówi.

Historia
To miasteczko nie posiada bogatej historii. Nie ma tu śladów po wojnach czy powstaniach, a i nikt z mieszkańców o nich nie pamięta. Jedyne historyczne wydarzenie poza założeniem wsi miało miejsce w 1964 roku, gdy ulewa zmyła kościół z księdzem i dwoma wikarymi do Szafirowego J. Oprócz tego w historii wsi zapisują się tylko bójki na obradach starszyzny.


Death
Travel Agency
Jedyne biuro oferujące wakacje w DJ i w świecie zmarłych!!!
Biuro nie odpowiada za zgony.
 

wtorek, 4 sierpnia 2015

To były moje płatki! Moje! – Ivy

Hm, dziewiąta i tata jeszcze śpi? No okay. Więcej mleka dla mnie.
Kulturalnie poszłam zawołać Igzi na śniadanie. A kiedy wróciłam... KOCHANY. CUDOWNY. WSPANIAŁY tatuś kończył właśnie jeść moje płatki. Bo się śpieszył. Moje ulubione płaaaatki!
– Zaspał? Coś nowego – Igzi uśmiechnęła się i zjadła swoje śniadanie. To znaczy się toster. No ale nie czepiajmy się szczegółów.
Po raz drugi dzisiaj wyciągnęłam miskę, nasypałam płatków i już sięgałam po mleko, kiedy rozległ się pisk. Domyślając się, co to mogło być, pobiegłam w stronę windy. Zanim zdążyłam się odezwać, mój przewidywalny tatuś zaczął mnie wołać:
– Bachorze! Jestem w windzie z jakimś pierdolonym nerdem! Raaaaatuj!
– Ej, facet, ja obok ciebie stoję... 
O! Jak miło. Hm...
– Tak w zasadzie, tatusiu, to on całkiem sympatycznie brzmi...
– Ty mała...
– Tatusiu, język.
– Język to ja ci urwę!
Tak, tak. Oczywiście. Też cie kocham. 
– Ekhem... Przepraszam, że przerywam tą jakże fascynującą wymianę zdań... Ja wiem, że pan jej nie grozi ani nic... Ale czy ona by nas mogła wypuścić?
– Nie, nie może. Idę zrobić sobie śniadanie, bo KTOŚ mi je zjadł.
Obróciłam się i w podskokach wróciłam do mieszkania.
– Co się stało? – pluszowy miś najwyraźniej pilnował drzwi. A że uśmiech miałam od ucha do ucha, pewnie pomyślał, że zabiłam tatusia.
– Staruszek nasz kochany siedzi w windzie! – Igzi klasnęła w ręce. – Nareszcie się doigrał.
– Ty się już lepiej nie odzywaj, piekielny pomiocie. Trzeba po niego pójść. Zadzwonić gdzieś czy coś.
– Nie! – zaprzeczyłyśmy jednocześnie.
– Ivy... Bóg wybaczy ci arogancję, jeśli pójdziesz po telefon i zadzwonisz po pomoc dla ojca.
– Ja to bym go związała... – potworka uśmiechnęła się tak jak potrafi najlepiej i... Oboje przenieśli się na balkon. Ja tylko zamknęłam im drzwi i zasłoniłam żaluzje...
– Nareszcie spokój!
Słodycze. Słodycze wszędzie. Czekolaaaada. Można zrobić ciasto, którego jedynymi składnikami będą tylko czekolada i żelki? Hm... W sumie, nie ważne. Osobno też będą dobre.
A jeszcze fajniej będzie, jak włączę muzykę, tylko...
– Gdzie tatuś schował moje płyty?
Otworzyłam szafę, a tam taki ładny stosik. Ale chyba nie powinnam ich puszczać... To chyba te, które tatuś zabiera czasem do wujka Hassana... Ale chwila.... Coś takiego... Ruszoffego.... Jest! Wyciągnęłam płytę i pobiegłam do swojego pokoju. Włożyłam dysk do odtwarzacza.
Bejbe, bejbe, bejbe. OŁ!
– Ojciec by cię zabił – stwierdziła Igzi, która pojawiła się znikąd. Czy ja jej przypadkiem nie zamknęłam? A zresztą, nie ważne.
– Masz ochotę na coś słodkiego? Tata będzie chyba musiał zrobić zakupy. Szafka jest pusta...
– Igzheligempewatenqua!!! Jeszcze nie skończyliśmy!
– Wybacz skarbie, pogadamy później – Igzi puściła mi oko i pobiegła do Suryna. 
Wzruszyłam ramionami i dalej tańczyłam, rzucając po pokoju żelkami. Życie jest piękne! Tatuś mógłby tak częściej zamykać się w windzie. Tylko szkoda troszkę tego pana co z nim tam był. Naprawdę miał sympatyczny głos. 
TRRRRRRRRRRR!
– Nie! Ja się tak nie bawię! Nieeeee!
Igzi zerknęła do mojego pokoju.
– Spokojnie, mała. Jeszcze nie znalazł nowej opiekunki. Dzisiaj jesteś tylko z nami. 

Tak. Życie jest piękne.

Mali... Zamknięci... Bezbronni... KURWA! ZAMKNIJ SIĘ NERDZIE! – Jakub

    Dziewiąta. Zaspałem. Kurwa! Do pracy, szybko! W biegu zjadłem płatki z miski, którą akurat przygotowała córcia.
– Sorry, śpieszę się! – Rzuciłem, gdy wchodziła, a ja biegłem dalej. Zęby, krawat, buty, teczka, drzwi, winda. Jakiś koleś w środku. Chyba sąsiad. Mijamy ósme.
TRRRRRRRRRRR! Pisk obudził trupy z pobliskiego cmentarza. Winda utknęła. Jestem pewien, że Ewka z radochą wybiegła z mieszkania.
– Bachorze! Jestem w windzie z jakimś pierdolonym nerdem! Raaaaatuj!
– Ej, facet, ja obok ciebie stoję...
– No właśnie... Gorzej być nie mogło...
– Tak w zasadzie, tatusiu, to on całkiem sympatycznie brzmi...
– Ty mała...
– Tatusiu, język.
– Język to ja ci urwę!
– Ekhem... Przepraszam, że przerywam tą jakże fascynującą wymianę zdań... Ja wiem, że pan jej nie grozi ani nic... Ale czy ona by nas mogła wypuścić?
– Nie, nie może. Idę zrobić sobie śniadanie, bo KTOŚ mi je zjadł.
Usłyszałem dźwięk kroków.
– Poszła sobie, kurwa... – Spojrzałem na  przyjaciela niedoli i wyciągnąłem rękę w jego stronę. – Jakub Szczypczyk.
– Casper jestem. McMyer. Miło mi poznać – nerd uścisnął mi rękę. Zaraz jednak ją zabrał i poprawił okulary, które zsunęły mu się na nos. Chyba były za luźne.
–  Opowiesz mi coś o sobie? Nie jesteś za młody na mieszkanie? Ani za biedny?
– Em, przepraszam, nie sądzisz, że było to nieco... No ja nie wiem... Niekulturalne? Hm?
– Im dłużej będziemy tu siedzieć, tym dobitniej zrozumiesz słowo "niekulturalny". Odpowiadaj starszym.
– Dobrze, staruszku – mruknął, ale widząc moje spojrzenie, zaraz kontynuował. – Przygotuj się na opowieść swojego życia...
– Mhmf... potem ja ci opowiem o moim życiu. A później zastrzelę – Mruknąłem pod nosem.
Najwyraźniej nie słyszał.
– Hem, no po pierwsze, to nie jestem za młody na mieszkanie. Miesiąc temu skończyłem dwadzieścia dwa lata i...
– I wyprowadziłeś się od mamusi?
– Ależ ty dowciapny. Wyprowadziłem się z kawalerki, w której mieszkałem ze śmierdzącym cebulą trzecioroczniakiem, jeśli już musisz wiedzieć.
– I co okradłeś bank? A może wygrałeś na loterii?
– Właściwie to wygrałem całkiem ważny turniej gier. Wygrana starczyła na studia i niewielkie mieszkanie.
– A co na to twoja dziewczyna? Masz dziewczynę, prawda?
– To skomplikowane...
– Rozumiem, prawiczku. To może następne pytanie...
– Przepraszam, czy ty sugerujesz, że ja nigdy nie...?
– A tak?
Cisza.
– Dwadzieścia dwa lata i nadal bez dziewczyny, synu?
– No... Ja... No tak – chłopaczek spłonął rumieńcem.
– Kobiety lecą na dwie rzeczy: ładną twarz albo szeleszczące zielone w portfelu. W twoim przypadku postarałbym się o to drugie.
–  A ty niby masz żonę, dziewczynę czy co tam mają dziadki takie jak ty?
– Mam sekretarkę.
– A córeczka? Nie ma nic przeciwko?
– Córeczka jest trzymana z dala od informacji i broni.
– Nie byłbym tego taki pewny, jeśli rzeczywiście jest twoją córką.
–  Jest, jest... Tato mówił mi to samo.
– A nie ostrzegał cię, że gumy czasem pękają?
– Przy gwałcie nie korzysta się z gumy dzieciaku.
– Ale w sensie, że... Że ty.. Ten ją... A ona...
Wykonałem gest strzelania z pistoletu.
– Gościu, ty jesteś chory... Mała wie??
– Śmierć przy porodzie.
– Aha...
TRRRRRRRRRRR! Winda ruszyła!!!
– Hurra!
Nerd popatrzył na mnie, mrucząc pod nosem:
– Dzięki Bogu, nareszcie.
– Boga nie ma dzieciaku. – Rzuciłem i ruszyłem do pracy.


– "Bachorze! Jestem w windzie z jakimś pierdolonym nerdem! RAAAAATUJ!" –"Ej, facet, ja obok ciebie stoję..."

Casper McMyer
|| Sąsiad z siódmego || Maniak gier || 
|| Ktoś kto pasuje do reszty || 
|| "Dwadzieścia dwa lata i nadal bez dziewczyny, synu?" ||
   
Słuchajcie dzieci, opowiem Wam bajkę o tym, jak Pan Szanowny Minister Edukacji odwiedził Królową...
Ekhem... Królowo... Mam wątpliwości co do jednego ze studentów...
Podstawowa życiowa zasada Caspra brzmi : "Graj, aż wypłyną ci oczy."

 On sam twierdzi nieco inaczej : "Graj aż wypłyną ci oczy, potem wsadź je na miejsce, zaklej taśmą i graj dalej."
O tak, to brzmi dużo lepiej, prawda? 

Kolejne pytanie brzmi : Jak student zarobił na apartament w sercu miasta?

 Na grach oczywiście, idiotyczne pytanie!

...
Jeszcze jakieś durne wątpliwości? Nie? To dobrze, nędzny śmiertelniku. 
Koniec audiencji. Muszę iść wykończyć bossa.

Ona wychodzi.

Kogośmy wybrali na przywódcę... Demokracja to gówno.

On bierze piwo i idzie dalej grać w karty.  

niedziela, 2 sierpnia 2015

Dzień Hassana - Sny w domu Jakuba

   Sny mogą być przekazem od istot niematerialnych lub innowymiarowych. Choć w większości są bredzeniem naszego zmęczonego mózgu. Sami oceńcie ten przypadek.
   Pili już od trzech godzin. Zaczęli dopiero o północy, bo Ewka nie zasnęła wcześniej, a Kuba kategorycznie odmówił instalacji drzwi dźwiękoszczelnych, ponieważ uważał, że odwróci się to na jego niekorzyść. Decyzję poparł jakimś bredzeniem o mutacjach.
   W każdym razie już pili i Kuba wpadł na pomysł.
– Wiecie, za jeden kontrakt na kałachy, gość się nie mógł wypłacić, więc dał mi takie tabletki. Wczoraj je przyniosłem. To jak?
– Dawaj stary! – Ryknęliśmy z Matyjaszem.
– Trzeba je dupnąć do szklanki wody i odczekać pięć minut.
Po pięciu minutach przed każdym z nas stała pieniąca się, różowa woda.
– No to gul. – Rzekłem.
Zaczęło mi się kręcić w głowie. Doczołgałem się do fotela i runąłem jak długi. Potem było ciemno.
Obudziłem się w ciemnym, dużym pomieszczeniu. Przede mną stała kobieta. Wysoka, blond, szczupła. Miała wielkie niebieskie oczy i długą biała suknię. Bił od niej nieziemski blask.
– Witaj. –  Powiedziała równie pięknym, co ona głosem. - Pokażę ci pięć snów, a ty odgadniesz dzięki nim moje imię i przekażesz przesłanie. Zgadzasz się?
– Tak. – Odpowiedziałem, choć czułem się trzeźwy i ani trochę nie naćpany.
Błysk. Huk. Nowa sceneria.
Co najmniej niezwykłe. Horyzont mieniący się dziwnymi barwami. Anormalne kształty i bryły. Nie mające prawa do istnienia na Ziemi, kolorowe cosie łamiące wszelkie prawa fizyki. Różnobarwne glutowate byty, wydające się posiadać inteligencję, noszące przedmioty i obiekty zwykłe i niezwykłe. Prawdziwa i czysta fantasmagoria. Ta sama kobieta, lecz ozdobiona dodatkowo złotymi kolczykami i bransoletami.
- Oto Hlanevle Loareis. Dom Meridgane, pozostałości koszmaru Hlatta, posiadającej moc boską - zaledwie ułamek mocy Pana Umysłów.
- Eeee... - Wydukałem tylko.
- Drugi sen. Teraz.
Znów błysk i huk. Znowu nowa sceneria.
Tym razem bardziej zwyczajnie. Góra, ścieżka wiodąca na szczyt, skuci łańcuchem ludzie, idący pod górę. Obok morze i czarny statek przycumowany do rozklekotanego mola. Ona w tym samym stroju.
– Niewolnicy płynący na Czarnej Galerze do Brek Zarith się zbuntowali. Powstanie stłumiono, a teraz chcą ich ukarać. Dlatego przywieźli ich na Skałę Oprawców.
Jej wykład wstrzymał olbrzymi głaz, spadający z góry. Przerwał on łańcuch w połowie i więźniowie zaczęli pierzchać jeden po drugim.
– Czemu mi to pokazujesz? - Spytałem.
– Historia jest nieodzowną częścią filologii. Bierze się z niej wiele określeń.
Trzask i huk.
Morze. Dwa statki. Na pierwszym pełno ludzi. Czarnych, z wrzodami ociekającymi ropą. Lamentujących. Drugi oddalony. Z armatami. Strzelają do pierwszego. Celnie. Statek tonie.
– Byli chorzy na czarną ospę. – Mówi rozmówczyni w sukni w stylu wiktoriańskim. - Ludzie uwielbiają rozwiązywać problemy poprzez pozbycie się ich. Często strzałem z broni.
Przyzwyczajam się już do tych trzasków.
Nowy Jork? Feministki manifestują o coś na placu. Bez staników. Policja stara się je zwalczać. Woda, gaz, gumowe kule, prąd.
Ona wśród nich, ale wpatrzona we mnie i nieruchoma. Ubrana. Słyszę jej głos, choć z daleka.
– Jeśli kobieta chce, może być silna. Nawet w obliczu tragedii.
Siwy dyyyym. Musiałem.
Mieszkanie. Trochę zasyfiałe, ale znośne. Kuba? Młodszy, wygląd mniej poważny. Już pamiętam, to jego dom! Godzinami tu paliliśmy! Wchodzi ta kobieta. Z wózkiem. Kuba się odwraca, trzyma broń. Pistolet. Strzał. Głowa kobiety bucha krwią z dziury w czole. Wózek zostaje ochlapany. Ona upada.
Błyski.
Ciemne pomieszczenie, to z początku tej schizy. Ona w szarej sukni, włosy spięte w kok.
– Już wiesz, kim jestem?
Połączyłem fakty, pogrzebałem w pamięci. Odpowiedziałem.
– Joanna Jakaśtam. To ciebie Kuba... – Powstrzymałem się od kończenia zdania. Ona nie.
– Zgwałcił. Zabił. Pozbawił dziecka. Przekaż Ewie, że będę ją chronić. Jego też, bo mu wybaczyłam. Jeszcze się odezwę.
Wyrwałem się ze snu. Pozostali też na nogach. Włącznie z Ewką.
– Ostry towar. – Rzuciłem.
Jakub zaczerwienił się jak nigdy.
– Ja... Przyniosłem z biura rozpuszczalne wapno zamiast... – Wydukał zawstydzony.
Za to moja mina zrzedła natychmiast. Czy to była prawda?

poniedziałek, 22 czerwca 2015

"Zramolały? Ja ci dam zramolały! Czy ty wiesz co to jest waterboarding?"

Lucyfer Szczypczyk
|| Starszy, ułożony przestępca. ||
 || Lat 62 || Światowiec ||
Chłopiec urodzony w starej, wiejskiej rodzinie. Sprytny, porywczy młodzian, który na studia trafił do
dużego miasta. Żadnych studiów nie ukończył, bo do 26 roku życia był członkiem mafii. Dobrze strzelał, zabijał, walczył. Aż kula policjanta utkwiła mu w biodrze. Nie zgodził się na szpital. Jego jedyną pomocą medyczną była półetatowa pielęgniarka mafii, z którą się ożenił i powrócił do wsi Dwa Jeziora. Otworzył swoją fabrykę broni, która po kilku latach stała się koncernem międzynarodowym.
Ma dwóch synów i jedną wnuczkę. Po śmierci żony przeżywa kryzys wieku starszego.

Szczegóły, których nikt nie zna :
Lucyfer nie jest jego prawdziwym imieniem. Początkowo to była jego ksywa w gangu. Gdy miał siedemnaście lat, zmienił jednak imię w urzędzie.
– Nazwa jego firmy to Lead Farm. Co znaczy "Farma ołowiu". Nawyk z czasów młodości.
–  Obaj jego synowie złamali prawo. Tatko jest dumny!
 



środa, 17 czerwca 2015

Dzień Lucyfera - Odkryta tajemnica. Cz.2

– Dlaczego Ewa musiała wyjść, żebyśmy pogadali? I dlaczego wykopałeś ten kłębek? – Zapytałem.
– To raczej ty miałeś mi coś powiedzieć, prawda? – Odpowiedział.
– No, to słuchaj... – Potrzebowałem nabrać powietrza i przemyśleć co powiem. – Zabrałem ci te akta, bo potrzebowałem...
– Ukryć wszelkie dowody twoich badań genetycznych przeprowadzonych w pierwszej dekadzie istnienia firmy.
Nie byłem w stanie nic powiedzieć, a on ciągnął.
– Chodziło o projekt o kryptonimie "Nowy Świt".
– Ty wiesz...? – Wydukałem.
– Kiedy zabrałeś akta, wiedziałem, że to coś ważnego, coś co próbujesz ukryć. Jesteś moim ojcem, więc potrafię cię rozgryźć.
– Ale...
– Chodzi ci o to, że usunąłeś wszystkie informacje, dotyczące twojego problemu z głównego serwera firmy?
"Skubany, rozpracował mnie lepiej niż się spodziewałem." – Pomyślałem.
– Zrobiłem research i wydrukowałem wszystkie ważniejsze dane z terminala oddziałowego, poprzez podłączenie kabla głównej sieci. Zdążyłem dokładnie pół godziny przed czystką informacyjną.
– Ty... Ty... – Wyjąkałem.
– Opowiadaj. Wszystko.
– Ech. No dobrze. – Nabrałem powietrza i zacząłem. – W laboratorium w Dwóch Jeziorach wyprodukowaliśmy zmodyfikowany gen. Na kim można było łatwiej go wypróbować niż na moich własnych dzieciach? A propos, wiesz, że Florian wychodzi z paki za tydzień?
– Nie zmieniaj tematu. – Rzucił.
– Ufff... Mieliście być szybsi, silniejsi i mądrzejsi od przeciętnych osób w waszym wieku. Pomysł był jednak porażką. Klapą. Gen nie uaktywnił się, więc nic się nie zmieniło. Poza tym, że obaj prawie zostaliście zamknięci.
– Nie sądze, że to zasługa genu, tatusiu. Nie tego zmutowanego.
– Szanuj ojca swego! A jednak – po dwudziestu dwu latach – sukces! Jakimś sposobem przekazałeś gen swojej córce, a ten uaktywnił się prawie od razu. Podejrzewałem, że zaczniesz grzebać, więc...
– Przynajmniej wiem, dlaczego przeskoczyła dwie klasy i ma przebłyski świadomości nastolatki.
– No...
– Czy mama wiedziała?
– Nie.
– Zdajesz sobie sprawę, że masz o tym powiedzieć Florianowi? Jeśli nie ja mu powiem.
– Ja sam powiem. – Przerwałem. – Wiesz, muszę już lecieć jeśli mam zdążyć na samolot.
– Może wpadniemy z Ewą na wakacje...
    Po raz pierwszy od lat się uśmiechnąłem. Szczerze.

Dzień Lucyfera – Odkryta tajemnica. Cz.1.

Jak można zauważyć, z ostatniego posta Ivy wyszło wiele niejasności. Ten post ma za zadanie wyjaśnić ich część. Dedykuje go głównemu korektorowi bloga, strażnikowi poprawnej pisowni, łowcy literówek. W skrócie – dziękuję BolkoSRC.

    Samolot wylądował o piątej. Blond stewardessa puściła do mnie oko, gdy opuściłem samolot i zacząłem schodzić po schodkach. Pół godziny później, byłem już pod drzwiami Jakuba. Myślę, że wszyscy śpią, bo walę tak, że obudziłem już cały budynek oprócz nich. Wtedy schodami nadszedł mężczyzna, może trzydziestoparoletni, o czarnych włosach.
– Dzień dobry. – Powiedział.
– Dzień dobry. – Odburknąłem pod nosem, wciąż waląc w drzwi.
– Pan jest Lucyfer... Tato Kuby?
Przestałem walić i spojrzałem na niego.
– Skąd wiesz? – Spytałem lekko zdziwiony.
– Mówił mi. Może pan walić ile pan chce, drzwi są dźwiękoszczelne. Mam zapasowy klucz, otworzę panu.
– Naprawdę?
– Mhm. – Burknął.
     Po kilku sekundach drzwi stały otworem, a nieznajomy schodził z powrotem. Pomimo wczesnej pory, w mieszkaniu panował pełny ruch. Kuba stał w kuchni i robił imitację jajecznicy. Ewa siedziała na kanapie przed telewizorem. Miś i toto drugie tałatajstwo tarzali się po podłodze.
– Cześć. – Rzuciłem.
– Cześć! – Krzyknęła Ewka, nie odrywając się od telewizji.
Jakub odwrócił się do mnie i zastygł. Papka zaczęła dymić, ale ignorował to.
– Tato, coś ty sobie zrobił?! – Krzyknął, a niby akompaniament do jego słów, breja buchnęła płomieniem, który od razu zgasł.
– A wiesz... Siwe włosy łatwo się farbuje, a operacja plastyczna w dzisiejszym świecie...
– Popieprzyło cię na starość?! – Przerwał mi. – Co jeszcze sobie zrobiłeś? Chociaż wiesz, nie odpowiadaj. – Powiedział, zdrapując czarne jajko z patelni łopatką.
– Chciałem cię przeprosić za tamte akta...
– Przewróciłem dom do góry nogami! – Krzyknął. –Myślałem, że się zgubiły, ale nie! To po prostu mój tatuś specjalnie wpadł z Polski na pół godziny i zabrał akta.
   Rzucił na blat patelnię z przyczepionym jajkiem i szpachelką, która utknęła w mazi.
– Ewa do pokoju! – Krzyknął.
– Ale czemu ja?! – Odkrzyknęła płaczliwie.
– Bo ci każę! Już!
   Ewa spuściła głowę i wywlokła się z pokoju. Kuba zaś, podszedł do kłębiącej się dwójki i nogą przetoczył do łazienki. Drzwi zablokował fotelem, na którym usiadł.
– A teraz pogadamy. – Powiedział.


sobota, 13 czerwca 2015

Ivy - Ach, życie!

– Taaato! Jesteś w dooomuuuu?!
Cisza. Na to liczyłam.
– Pewnie jeszcze jest w pracy – powiedziałam, uśmiechając się do miłego chłopaka, który wchodził za mną do apartamentu.
– Wow. Ty tu mieszkasz?
– Taaa. No... Napijesz się czegoś?
Czarnowłosy chłopak pokiwał energicznie głową. Usiadł na kanapie, a z plecaka, który położył na podłodze, zaczął wyjmować książki. Ja w tym czasie weszłam do kuchni. Wyciągnęłam z szafki dwie szklanki i swój ulubiony porzeczkowy sok z lodówki. Już chciałam wrócić do pokoju, kiedy w drzwiach stanęła Igzli.
– A co to za chłopaczek u nas w salonie? Sssmacznie wygląda.
– Na imię mu Jake. Nie jest w twoim typie – puściłam przyjaciółce oko i wyminęłam ją.
– Od czego zaczynamy? – zapytał brunet, kiedy nalałam nam soku. Zajrzałam do książki. Mimo że przeskoczyłam dwa poziomy i byłam najmłodsza w klasie, już dawno przerobiłam większość podręczników. Na tle znudzonych dziesięciolatków wypadałam całkiem nieźle. No i mogłam dawać korki, co było niezłym sposobem na zbieranie kasy.
– To zależy w czym czujesz się mniej pewnie. Może najpierw skupmy się na podstawie, a potem spróbujemy coś trudniejszego, okey?
– Jasne.
Otworzyliśmy podręcznik na stronie z gramatyką. Wzięłam długopis i napisałam kilka prostych zdań. Potem podałam kartkę chłopakowi.
– Spróbuj. To nie takie trudne. Po prostu patrz według przykładu i...
– Masz ładny charakter pisma- stwierdził ni z tego, ni z owego. Uśmiechnęłam się, nie wiedząc co odpowiedzieć. Brunet zabrał się za tłumaczenie, kiedy za nami odezwał się głos:
– Ewo Anastazjo Szczypczyk. Czy twój ojciec wie, co robisz?
Jake odwrócił się, a jego źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia. No tak, raczej mało kto widział w życiu pluszowego misia, który ot tak chodził sobie po pokoju, pijąc Pepsi.
– Ale odjazd! Skąd go masz?
– Wiesz, tata dużo pracuje. Chciał mi to jakoś wynagrodzić..., – smutny głos, spuszczony wzrok, zawiedziony wyraz twarzy – klucz do sukcesu. Kłamstwo trzeba mieć we krwi.
– Przykro mi.
Już chciał coś powiedzieć, kiedy usłyszałam szczęk zamka, a potem dźwięk otwieranych drzwi. Natychmiast zerwałam się z miejsca i zarzuciłam ojcu ręce na szyję. Tata przytulił mnie, a potem odstawił na ziemię.
– Co to za podejrzany przypływ czułości?
– Wiesz przecież, że cię kocham, tatusiu. Wiesz, prawda?
– Tak, ale... – urwał na widok obcego chłopaka siedzącego na jego kanapie. W JEGO domu. Chłopaka, który prawdopodobnie był sam w pokoju z jego małą córeczką. – Ewa, kto to jest?
Pewnie musiałabym się nieźle tłumaczyć, gdyby nie to, że nagle coś w kuchni z niewiadomych przyczyn gruchnęło i trzasnęło. Tata zgromił mnie wzrokiem i udał się do kuchni.
– Wiesz Ivy, ja już będę uciekał. Zobaczymy się za niedługo?
– Oczywiście! – obiecałam. Chłopak zabrał swoje rzeczy, przytulił mnie na pożegnanie (!!!!!<3!!!!!!) i wyszedł. Westchnęłam.
– Ciesz się młoda, że tatulek tego nie widział – usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i posłałam szeroki uśmiech Potworce.
– Dzięki za pomoc.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Zresztą, uwielbiam psuć mu mikrofalówkę. Nie wiem czemu. To takie zabawne.
I w podskokach opuściła salon.

wtorek, 9 czerwca 2015

Rozmowy przy kieliszku.

Przy litrze wódki, wszyscy mówią coś, czego nigdy by nie powiedzieli. Naprawdę. Nie pijcie. To złe.

    Była sobota. Piękny, spokojny dzień. Dzisiejsze starcie dobra ze złem odbyło się o szóstej rano. Tym razem triumfowały zastępy Szatana. Suryn przeżył niezapomniane wrażenie – wypadł przez okno na dwunastym piętrze. Jeszcze nie wrócił. Chyba się wstydzi. W każdym razie – jest dwunasta, jesteśmy po śniadaniu, o dziewiętnastej przyjdą Matthew i Hassan. Kupiłem już litr czystej. Cudnie!
   Potworka siedzi przy komputerze w słuchawkach. Ewcia oglądała jakiś dziecinny program w telewizji. Dziecinny, NIE dla dzieci. Jakaś gówniana opera mydlana z Polski. " Na Wspólnej"? Nie. Coś innego. Seriale w kraju rodzinnym zawsze były syfem. Ewka ma zapewnioną opiekę u niańki. Tylko dwadzieścia dolarów + dycha za nocowanie. Żyć nie umierać.

***
    Dziewiętnasta. Dzwonek do drzwi.  To Hassan i Matthew. Hassan z butelką whisky, Matthew z flaszką... tego swojego paskudztwa. Miś wciąż nie wrócił, ale mam to gdzieś. Czas na party!
   Po pół godzinie leci trzecia kolejka i zaczynają się rozmowy. Niezwykłe rozmowy.
– A pamiętasz tamto lato? Jak je nazywałeś? Lato blond jeziora? – Rzucił Hassan.
–  Lato jeziora blondynek. – Poprawiłem i zacząłem wspominać.
Khe... – Kaszlnął Matthew. – Wiecie jaka sytuacja mi się przydarzyła ostatnio? – Od razu ciągnął dalej. – Znalazłem osiemdziesięciolatkę, która zmarła z powodu... papieru toaletowego. To było tak, że lazła uliczką, w której facet rozładowywał SUV'a ze zgrzewek papieru. Babuszka dostała, przewróciła się, a facet rzucał dalej. Udusiła się pod tym wszystkim.. – Po tak długiej wypowiedzi wziął kieliszek i jednym haustem zwilżył gardło.
– A wiecie... że mam brata? – Spytałem.
– CO?! – Krzyknęli obaj jednocześnie.
– No... Zerwałem z nim kontakt jak go zamknęli.
– Za co? – Spytał Hassan.
– Handel dziećmi. O ile piętnastolatek to dziecko.
– On sprzedawał dzieci? Skurwysyn! – Krzyknął Hass.
–A tam sprzedawał... Przymknęli go od razu.
    Wtedy zjawiła się Potworka. Zlustrowała scenkę spojrzeniem, po czym rzekła:
– Mogę napić się z wami?
– A zadziała na ciebie? – Spytał Matt.
– Nie, ale przyjemność jest.
– Siadaj i pij.
    Dwudziesta pierwsza. Dwunasta kolejka. Potworka siedzi z rozchyloną japą, a Hass leje prosto z butelki do jej paszczy. Trzask drzwi. Wparowuje Suryn. Wskakuje na stolik i wciska Potworce granat w gardło. Ścisk. Królowa szaf zamknęła paszczę. Natychmiast wytrzeźwieliśmy wszyscy trzej.
– GLEBA !!! – Krzyknąłem.
Ona nie wybuchła krwią, mięsem, flakami i kośćmi. Wybuchła czystym mrokiem. Lepką, czarną ciemnością, która przywarła do ścian, podłogi, sufitu, stołu. Suryn leżał w kącie kuchni z oderwaną łapą, ubabrany czernią.
– CZY TY JĄ ZABIŁEŚ? – Wydarłem się.
Wtedy z szafy, z pokoju córki dało się słyszeć krzyk. Potworny, przeszywający.
–Eeee... Myślę, że nie. – Odparował.
    Wtedy do mojego mózgu dotarł obraz ujebanej maziają kuchni. Podszedłem do szafki kuchennej i wyjąłem mopa.
– DO SPRZĄTANIA SZMACIARZU!

***

    Z samego rana kuchnia lśniła piękną czystością. Gdy wróciła Ivy nie dało się zobaczyć śladu wydarzeń z wczorajszej nocy.  Pić nie umierać.

niedziela, 31 maja 2015

Ivy - Spać nie pozwalają

Słońce, plaża, królik albinos myjący łapki w morzu. Różowy jednorożec tarzający się w piasku. I ulubiony koktajl z truskawek podawany przez sympatycznego bałwana. 
– Żyć, nie umierać – powiedział bałwanek, szczerząc zęby i nucąc pod nosem najnowszy kawałek Justina Biebera. I wszystko byłoby piękne, gdyby nie czyjś przerywający sielankę krzyk:
– CHOLERA!!!
Poirytowana, otworzyłam oczy. Usłyszałam głośny trzask, a potem huk, jakby po wystrzale. Następnie posypała się wiązanka niewybrednych przekleństw, a niski, męski głos zaczął coś pleść o ogniu piekielnym i karze boskiej.
Strząsnęłam włosy z twarzy, wzięłam głęboki oddech i wrzasnęłam tak, że gdyby nie dźwiękoszczelne ściany apartamentu, z pewnością wścibscy sąsiedzi wezwaliby policję.
Zadowolona, wstałam z łóżka, boso wyszłam z sypialni i ruszyłam schodami w dół, do salonu. Tam właśnie zastałam ojca, latającego od szafy do szafy, czasem rzucającego wściekłe spojrzenia w stronę siedzącego za kanapą i zszywającego sobie brzuch Suryna. Wszędzie walały się kartki, karteczki, statystyki i listy. Większego bałaganu nie widziałam od czasu ostatniej orgii.
– Co się stało tatusiu? – Spytałam, podchodząc bliżej. Ojciec nie odrywał wzroku od przeglądanych papierów, chyba nawet zaczął robić to szybciej.
– Dobre pytanie córuś. Bo widzisz... Ta bezużyteczna kupa pluszu zgubiła jedne z najważniejszych dokumentów na świecie.
– O jakich dokumentach mówisz?
– Planach. Danych. Numerach... Cholera! – Wrzasnął, rzucając grubym zeszytem w stronę Suryna, który schylił się w ostatnim momencie.
– Były w takiej czerwonej teczce? Takiej z ptaszkiem i...
– Widziałaś ją?! – Tata faktycznie wydawał się przejęty. A skoro tak, to czemu by na tym nie skorzystać?
– Całkiem możliwe, że gdzieś mi przemknęły...
– W barku jest twoja ulubiona czekolada.
– Wiesz, skoro są takie ważne...
– Pojedziemy na zakupy, do zoo czy gdzie tam będziesz chciała, ale gadaj, gdzie jest ta cholerna koperta!
Z satysfakcją usiadłam na kanapie, dając nogi na stolik. Tata tego nie cierpiał.
– Chyba coś kojarzę. Pamiętasz jak dwa dni temu odwiedzałeś Pana Żniwiarza?
– Tak. Pamiętam, że musiałem przekupić niańkę, żeby nie wzywała policji po tym, jak zamknęłaś ją w piwnicy i...
– Chcesz wiedzieć czy nie? – Przerwałam mu, znudzona. – W każdym razie wpadł do nas wtedy dziadek i zabrał tą teczkę. I tyle.
Zsunęłam się z kanapy i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Zamykając drzwi, usłyszałam nową wiązankę przekleństw, gdy ojciec wybierał numer telefonu dziadka. Cóż no, czasem tak bywa.

niedziela, 24 maja 2015

Dzień Simona – Zły dzień dla jehowy.

Jak widać na poniższym przykładzie, potępienia można dostąpić także za życia.
Czas akcji: Ten sam dzień, co w opowiadaniu "Poznaj swoich sąsiadów."

    Ranek. Szósta trzydzieści. Za oknem szaro i smętnie. Ulewa. Z wielkim trudem, ale jednak sięgam ręką do budzika stojącego na szafce nocnej przy łóżku. Próbuję wymacać budzik nie otwierając oczu. Jeszcze trochę... Tylko troszeczkę... Krótka chwila dotyku zimnego metalu, po czym próżnia.
ŁUP! KRANG!
Teraz już otworzyłem oczy i spojrzałem na starą, szarozieloną wykładzinę obok łóżka. Stos śrubek, przekładni i zębatek, które wypadły z obudowy. Część pewnie rozsypała się po mieszkaniu.
No nic. Tyle ile mogłem zebrałem w dłonie i wyrzuciłem przez nie domykające się okno na podwórze. Resztę... No cóż, trzeba będzie poodkurzać. Raz na miesiąc chyba można, nie?
    Czas na śniadanie. Nie muszę otwierać żadnych drzwi, ani iść przez żaden korytarz. Piękno kawalerki. Jedyne odgrodzone ścianami pomieszczenia to łazienka i komórka, znajdująca się w środku mieszkania. Wszystko w pięknej szarozielonej barwie. Ściany, dywan, nawet sufit. Kuchnie odgradza tylko murek na wysokości około metra. Idę po płatki. Nasypuję cała miskę i zalewam mlekiem. Stój. Wróć. Skończyło się mleko. Niestety, ale co tam... Siadam na taborecie ustawionym przy murku kuchennym. Miska stoi na murku, a ja jem pyszne, suche płatki owsiane. Wstaję. Kieruje się w stronę łazienki, ale wracam. W łazience i tak nie mam parasola...
Upadam. Potykam się o drewniany taboret, na którym przed chwilą siedziałem. Gleba. Stłuczone kolano. Złamana noga. Nie moja oczywiście, chodzi o taboret. Kładę obie części na murku.
Skleję potem. Czas do pracy, ale... Nie mam parasola. Człowiek nie potrzebuje parasola, jeśli ma przychylność Boga. Chociaż... Może to kara za tamtą sobotę w ''Yellow Dandle'' z tamtą kelnerką...
Nie! Odpędzić od siebie bluźniercze myśli. Ich wspominanie gorszym grzechem niż same czyny...
    Szybki bieg w deszczu. Ulewie znaczy... Kwadrans i jestem na ulubionym osiedlu. Jakiś policjant mnie zatrzymuje. Pyta, czy byłem świadkiem wypadku. Nie byłem. Dzwonię na domofon pani Prince, sześdziesięciolatki, która zawsze ze mną rozmawia.
– Dzień dobry pani Prince! Tutaj Simon, otworzy mi pani?
– Simon? Otworzę, otworzę... EKHE! EKHE! Nie przychodź dziś do mnie Simon, mam koklusz skarbie.
Dźwięk domofonu. Otwieram drzwi, odkładam domofon, z którego nadchodzi kolejny napad kaszlu.
Najlepsza klientka... Nie, klientka to złe słowo... Petentka? Też nie... W każdym razie osoba, z którą zawsze mogę porozmawiać o mojej pracy...
    No nic, wjeżdżam windą na dwunaste piętro. Mieszkanie  97. Czasem da się z nim pogadać, czasem z jego córką. Tylko ich nazwisko jest straszne. Ssss...cy...psc... Nie, pcyk. O, właśnie!
Scypcyk. Choć oni wymawiają to inaczej. I z dziesięć razy szybciej. Pukam, drzwi się otwierają i, o zgrozo! W drzwiach stoi pluszowy miś z kijem do baseballa.
- Słucham? - Zapytał męskim głosem miś.
– Ja... ja... czy... - Nie byłem w stanie nic wydukać.
– Wariat. - Rzucił miś i zamknął mi drzwi przed nosem.
    Przez 3 godziny odwiedziłem jeszcze kilka pięter. Tylko z jedną osobą się zagadałem. Na dwie i pół godziny. Byłem na siódmym piętrze, gdy usłyszałem windę. Coś kazało mi tam spojrzeć. Horror.
Przy szybie stała dziewczynka. Z twarzą.... Hy... Twarzą... Mordą potwora, niczym pierwowzór maski z tego filmu "Krzyk''. Tak to była muza Edvarda Muncha, gdy malował swe największe dzieło.
Cofnąłem się o jeden krok... Potem jeszcze jeden i... Próżnia. Zawsze lubiłem to słowo. Dźwięczne, poetyckie, wspaniałe. Tym razem jednak to był dla mnie omen. Sygnał, że zaraz upadnę. Upadłem. Ból w całym ciele. Stałem na nogach, a pod spodem leżało moje ciało. Umarłem. Zobaczyłem, że otwiera się jedno z mieszkań.
– Dziś klientów nie przyjmuje! Umrzyj jutro! - Krzyczał.
Niezwykły ciąg powietrza i znów byłem w swoim ciele. Bóg dał mi drugą szansę. Będę nawracał jeszcze gorliwiej! No, może z pominięciem mieszkania na szóstym piętrze. Wiecie, nawet przestało padać.

wtorek, 19 maja 2015

Dzień Jakuba – Poznaj swoich sąsiadów. Cz.2

– Choć tu pierdolona kupo pluszu! Będziesz się zszywał! - Ryknął dziecięcy głosik.
,,Wróciła Miss Szafy 2014.'' – Pomyślałem.
Mała, blond dziewczynka zjawiła się w pokoju, z zabandażowanym czymś kolanem. Do tego obrazka nie pasowała tylko nienaturalnie rozwarta paszcza i może długie szpony.
– Rozszaaarpię! – Krzyknęła i niczym żaba skoczyła w stronę kanapy.
Suryn już czekał. Wstał i uderzył kijem nadlatującego demona, niczym w  prawdziwym bejsbolu.
Jej głowa wykręciła się, a ona sama upadła na dywan.
Przekręciła sobie głowę, jak w jakimś gównianym horrorze i powiedziała, zapluwając się:
– Zdechniesz, szmato!
– STOP !!! – Wrzasnąłem, ostro już wkurwiony.
– A tobie co? Zły dzionek? – Powiedziała i znów zaczęła wyglądać jak niewinna dzieczynka.
– Wytłumaczcie jej, ja idę zadzwonić – Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że od czterech godzin powinienem być w pracy.
– Halo? Ann? – Powiedziałem do słuchawki.
– Mr.Scpcsyy... – Zaczęła.
– Daruj sobie. – Uciąłem. – Wypisz mi na dzisiaj wolne, a wy zajmijcie się kontraktem Blazemana.
– Rzuciłem, odłożywszy słuchawkę.
Wszedłem z powrotem do pokoju.
– I zrozumiałaś? – Spytałem Potworkę.
– No, dziwię się tylko, dlaczego nie przyszedłeś do mnie. – Zadrwiła.
Poczułem uniesienie, zalewającą mnie radość.
– Umiesz grać?
– No oczywiście. Coś trzeba było robić, przez te miliony lat w szafie, a ludzie wsadzali tam różne rzeczy...
– Ocalony! – Podskoczyłem z radości.
– Tak oto Bóg chroni swe dzieci wierne... – Zaczął Suryn.
Złapałem Ewę, zatkałem jej uszy i powiedziałem:
– Zgwałciłem i zamordowałem matkę Ewy, a nie spowiadam się od piętnastu, kurwa, lat. Jeszcze coś?
Uznałem, że mogę stracić u Suryna, na rzecz wybawicielki mojej. Odetkałem Ewce uszy.
– Idziemy? – Powiedziałem radośnie, jak gdyby nigdy nic. Próbowałem olać skwaszoną twarz misia.
Doszedłem do wniosku, że wychodząc na klatkę nie powinniśmy ryzykować.
– Ewuniu, weź misia na ręce.
– Co? Protestuje, ja... – Zaczął Suryn.
– Milcz. Udajemy normalnych, a chodzący miś nie jest... – Stłumiłem w sobie słowo ,,kurwa''–
–...Normalny. – Dokończyłem.
Zjechaliśmy windą na szóste piętro, gdzie zapukaliśmy do drzwi numer 47. Drzwi otworzyły się same.
– Cholera. – Powiedziałem.
Weszliśmy. To nie wyglądało jak jebane mieszkanie. Mgła, szara trawa, brak ścian i kurwa, ciemność.
Na środku pagórka (?) stała kamienna szachownica, z dwoma kamiennymi siedziskami.
Za szachownicą, przy czarnych pionkach stał żniwiarz. Czarna, powłóczysta szata wlokąca się po podłodze, kaptur, kosa z błyszczącym ostrzem i szkielet pod szmatami.
– WITAJCIE ŻAŁOSNE ISTOTY, KTÓRA Z WAS ZMIERZY SIĘ ZE MNĄ?
– Ona! – Wskazałem na Potworkę.
– USIĄDŹ ZATEM, EMISARIUSZKO!
Wtedy, tak to dziwne, ale...
Szkielet spojrzał na Potworkę i...
– NIEEEEEEE!!! – Ryknął.
– To ty, to ty...Igzheligempewatenqua... – Jęczał.
– Miło jest być rozpoznawaną. – Powiedziała perfidnie potworka.
– Kojarzysz go? – Spytałem.
– Nie.
– Ona... Mój mistrz mnie przed nią przestrzegał...
Zaraz dodał : – Nazywał się Balzael.
– Balzio? Znałeś Balzia? No cóż, już się nie dziwie, że spierdalasz...
W jednej chwili świat zawirował, mgła rozpłynęła się. Staliśmy w mieszkaniu, w salonie. Szachy stały na szklanym stoliczku do kawy.
– Masz darowane, do końca darowane, twoja córka też... Zabierzcie ją stąd!
Dałem Ewci znak ręką. Wyszła z potworką oraz z misiem z mieszkania.
– A ty? Czemu nie idziesz? – Spytał roztrzęsiony.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Już przed chwilą dostrzegłem...
Butelka wódki i kieliszki.
– Może się napijemy? – Spytałem, wskazując palcem kuchenny stolik z butelką.
On też się uśmiechnął.
***
PODSUMOWANIE
Od tego czasu ja i Mat żyjemy w zgodzie. Ja i Ewcia mamy zapewnione, że nie zginiemy do czasu właściwego (Choć Mat nie mówi nam kiedy to będzie). Potworka wspomina dawne czasy, choć nie wiemy skąd zna Balzaela. Suryn ma na mnie focha wszechczasów. A ja,  już wierzę w jebaną fantasy.


piątek, 8 maja 2015

Dzień Jakuba – Poznaj swoich sąsiadów. Cz.1

To był mój drugi najgorszy dzień w życiu. Pierwszy będzie, gdy córka zapyta się mnie o okres...
 Wstałem rano i wyjrzałem przez okno. O tej porze roku pogoda w NY nigdy nie jest dość dobra. Niebo było pokryte równomiernie szarą masą chmur deszczowych. Wiatr wiał tak mocno, że wydawało się, że deszcz uderza w szyby pod kątem prostym. Wiedziałem, że dzień będzie zły.

***
Ubrany i przygotowany, wyszedłem do pracy, rzuciwszy tylko okiem na Suryna, który gonił Potworkę z kijem do baseballa. Dzień jak co dzień. Wyszedłem przez drzwi wiatrołapu i  wszedłem na ulicę. 
Piiiiiiip! Piiiiiiiiip!
Oślepiło mnie światło.
BU-DUP!
Coś uderzyło mnie, wyleciałem w powietrze i uderzyłem o asfalt. Ból był nie do opisania, straciłem przytomność. Kiedy wstałem, ludzie krzątali się wkoło, sanitariusze, policja i... koroner?
Wtedy poczułem się dziwnie. Patrzył prosto na mnie. Mieszkał na szóstym piętrze. Nazywał się Matthew... Smith chyba.
– Umarłeś przyjacielu. – Oznajmił głuchym, grobowym głosem.
– Co ty pieprzysz? – Zdziwiłem się.
– Spójrz. – I wskazał palcem pod moje stopy.
Spojrzałem, leżały na asfalcie... Ja leżałem? Tak to byłem ja. Leżałem w kałuży,  zakrwawiony. Blady. Martwy?
– Zabiło cię uderzenie samochodu. Połamałeś żebra.
Popatrzyłem na wgnieciony przód szarego Wolkswagena.
– Jestem Ponurym Żniwiarzem, odprowadzę twą duszę. 
– Nie ma jakiegoś sposobu? Mam córkę...
– Jest jeden, jeśli wygrasz ze mną w szachy, daruję ci życie.
– Nie umiem grać w szachy, kurwa!
– To ktoś kogo wyznaczysz. Akceptujesz?
– Tak.
– ZATEM WSTAŃ ŻAŁOSNA ISTOTO, NIECH TWA DUSZA WRÓCI DO CIAŁA, A TWE RANY ZNIKNĄ! MASZ JEDNĄ DOBĘ!
Znów zemdlałem. Ocknąłem się leżąc na asfalcie. Wstałem. Sanitariusze i koroner spojrzeli na mnie wielkimi oczami.
– Co?!  Ale... Pan...
– Przepraszam spieszę się.
Wyminąłem ich, a oni stali zdziwieni. Wszedłem do windy i pojechałem na dwunastę. Do mieszkania.
– Córciu... Słuchasz mnie? – Powiedziałem skruszonym głosikiem.
– Tak tato.
–NieuważałemnadrodzepotrąciłmniesamochóditerazścigamnieżniwiarzpanMatthewijeśliniewygramznimwszachymamprzesranepomożeszmi? – Wydukałem jednym tchem, prawie niezrozumiale.
Niewzruszona córcia jakby wszystko zrozumiała.
– Ja nie umiem, tatku.
– Eech... Gdzie tamci? – Zapytałem zrezygnowany.
Suryn leżał na kanapie, przed telewizorem, z włączonym VHS-em. Oglądał chrześcijański talk-show.
– Umiesz grać w szachy Sur?
Miś spojrzał na mnie z dwuznaczną miną.
– Szczerze... pomimo trzystu lat nigdy nie miałem szczególnej ochoty się nauczyć. –
Wydukał, a po chwili dodał: – Panie przebacz mi grzechy lenistwa!
Zacząłem dygotać nerwowo i pocić się.
– Gdzie Potworka?
– Przetrąciłem jej kijem kolano. – Miś uśmiechnął się złowieszczo. – Zasłużyła sobie, bestia.
– Kurwa mać! – Ryknąłem. – Czy choć jeden dzień nie możecie być spokojni?!
– Tato... - Zaczęła nieśmiale Ewa. – Wujek Hassan umie grać w szachy, czy nie pomyślałeś...
Przerwałem jej wypowiedź własną.
– Oczywiście, że pomyślałem! Wyjechał do Chicago, wysadzić jakiś zasrany hotel...
Wtedy z pokoju Ewci, usłyszeliśmy huk, a zaraz potem...