czwartek, 31 grudnia 2015

Balzael –"Sól czas mu sypał, w otwartą ranę[...]'"

W tym samym czasie, w którym Jakub, Ewa i Suryn zażywają pełni wakacyjnych rozkoszy (Taa, ktoś w to na pewno uwierzy...), Igzli, Matthew i Hassan, a nawet Casper, opiekują się domem...

Wysoki, zakapturzony mężczyzna, odziany w dres wyłonił się na nowojorskim cmentarzu z kłębów mgły. Nazywał się Balzael i był Terenowym Pracownikiem ds. Nieumarłych, Duchów, Wampirów i Nieśmiertelności. Pracował w Departamencie ds. Śmierci. W tym przypadku było to jedno z najprostszych, czyli nieumarli. Uśmiechnął się na myśl o łatwej robocie. Według informacji jakie otrzymał od Kalaana, Operatora Ziemskich Urządzeń Rejestrujących, powstanie zmarłych było wywołane... Piskiem windy w pobliskim apartamentowcu. Tym też będzie musiał się zająć. A także opieprzyć mieszkającego tam Pracownika ds. Odprowadzania Dusz Zmarłych na Drugą Stronę. Wszyscy inni pracownicy używali skrótów, lub "ułatwiających" nazw wobec pracowników, ale Balzael był tradycjonalistą i służbistą, bezwzględnie oddanym Szefowi Departamentu, którego imię brzmiało Aer–Maleak z rodu Hannavern, pewien demon. Szybkim krokiem ruszył więc cmentarną alejką. Całą nekropolię spowijała mgła, która ze względu na późną porę nocną wydawała się atramentowa. Gdy spojrzał na powłóczące nogami, niezgrabne sylwetki rozpadających się trupów, usłyszał ich zdezorientowane myśli pytające "Co się stało? Czemu znów żyję?" Ale co to było za życie? Nędzne, gnijące półżycie! Wlazł się więc na płytę jednego z grobów, by być chociaż na  lekkim podwyższeniu i zaczął recytować zaklęcie. Magia słów sprawiała, że niosły się one na cały cmentarz, a nawet dalej.
AL–HUMAAL! ERATHA ORAX PEALANNA! DIVI! DIVI! KALI–MAH! KALI–MAH! ONEA MAEK DA'AR TH'STH! KH'KRHK!
Ostatni dźwięk nie był częścią zaklęcia, a jedynie dźwiękiem zachłyśnięcia się przez Balzaela własną śliną. Mimo to, czar zadziałał. Zombie szybkim tempem zaczęły wracać do swych grobów, a nawet zasuwać za sobą płyty nagrobne. Pstryknięcie palcami i mężczyzna jest w apartamentowcu. Wszedł na dwunaste piętro. Przyjrzał się przez szybkę mechanizmowi windy.
– ROAK! THA–MATH! EL'QWAH!
Mechanizm windy pokrył się smarem i "odmłodniał" – wyglądał jak fabrycznie nowy. Wtedy z mieszkania obok rozeszło się rżenie zebry. Zaintrygowany Balzael wysłał w tamtym kierunku telepatyczną sondę. Tam właśnie wyczuł umysł Matyjasza! Obecnego Pracownika ds. Odprowadzania Dusz Zmarłych na Drugą Stronę, kolokwialnie zwanego Śmiercią. Wyczuł także dwóch ludzkich mężczyzn oraz... jakieś źródło zakłóceń. Zapukał, po czym nie czakając na pozwolenie wkroczył do mieszkania, a następnie dalej, do salonu. Tam zobaczył trzech schlanych facetów, ściany ubrudzone zakrzepłą posoką oraz jakimś fosforyzującym glutem, stojącą na balkonie zebrę, zszarzałe zwłoki zwisające na sznurze z wbitego w sufit gwoździa oraz małą dziewczynkę patrzącą pustymi oczami na niego. Patrzyła z uśmiechem.
Igzheligempewatenqua! – Jego krzyk był pusty, ale głośny, przesycony taką ilością mocy, że pijaki natychmiast wytrzeźwiały. No, dwóch... Bo rudowłosy chudzielec w okularach był zbyt potężnie nawalony. 
– Balzael? – Spytał Matthew z niedowierzaniem w głosie.
– Ty idioto! – Rzucił w jego kierunku rzeczony. – Zamiast zwrócić uwagę na błąkające się po pobliskim cmentarzu zombie, chlejesz z kumplami i... z tym! – Oskarżycielsko wskazał palcem na demona w ciele dziecka.
– Och, Balziu! Ostatnim razem byłeś bardziej troskliwy... – Wyszeptała niby namiętnie. Droczyła się z nim.
– Ostatnim razem?! Tak, prawda, bo zobaczyłem jak Krzyżacy wyrzucają z murów swego zamku szafę, która wpada do fosy. A wyczułem w jej środku życie. Gdybym wiedział, że demoniczne...
Demon/Dziewczynka wybuchnęła śmiechem. Niby perlistym, ale był to obłudny fałsz. Śmiech zawierał w sobie demoniczną iskrę. Czystą, lepką esencję zła. 
– Ale zaopiekowałeś się mną! A gdy tylko przyjęłam formę dorosłej, pięknej kobiety, bezzwłocznie przyjąłeś moje gorące "podziękowanie".
Balzael zdjął kaptur i można było w pełnej krasie zobaczyć, że jest po prostu stary. Poorana zmarszczkami twarz, króciutkie siwe włosy, trupia bladość i pełne mądrości oraz zimna oczy... Ale po tych słowach w oczach coś zabłysnęło, a policzki oblał rumieniec.
– A mówiłeś... Mówiłeś, że doszło do walki! I że cię brutalnie zraniła! – Wydukał zszokowany Matthew.
Po raz kolejny Igzli wybuchnęła śmiechem.
– Walka? Chyba zapasy... Zapasy dwóch ciał na twardym łożu... Rana? Może otarcie na pewnej części ciała, bo Balzio ma w sobie ogień... I wigor.
Rzeczony Balzael cały zalał się szkarłatnymi rumieńcami. A demonica zmieniła się... W piękną, długonogą kobietę, okrytą długą beżową suknią. Patrzyła na starca dziwnym wzrokiem.
Czarnoskóry mężczyzna po raz pierwszy się odezwał.
– A dlaczego, hmmm, zakończył się wasz związek?
– Bo ten chuj dostał awans! I wolał posadkę, niż mnie! – Igzli splunęła z pogardą na nogi dawnego kochanka.
– Gdybym mógł... Gdyby była tak możliwość...  Z chęcią bym zamieszkał jak najbliżej Ciebie... 
Czarnoskóry mężczyzna wykazał się przytomnością umysłu.
– Sąsiadka Jakuba, tu obok – wskazał ręką gdzieś na ścianę. – wyprowadziła się. Mieszkanie jest na sprzedaż.
Oczy starca znów ożyły niezwykłym błyskiem.
– To wspaniale!
– Hassan Bhaduri, do usług. Zaprzysięgły członek Al–Kaidy. A tam leży Casper McMyer. Nerd.
Balzael i Hassan uścisnęli sobie ręce.
"W tym towarzystwie nie będzie nudno!" – Pomyślał starzec.
Igzheligempewatenqua, która również była wyposażona w dar telepatii przesłała mu myśl: "A poczekaj, aż poznasz rodzinkę, z którą mieszkam." Uśmiech zagościł na twarzach wszystkich zgromadzonych. Wyłączając wisielca, zebrę i chrapiącego Caspra. Tak, będzie bardzo zabawnie.

"Chcesz coś zabić dobrze, zabij to sam."



Balzael
||Życie–w–Śmierci|| 
||Po paru tysiącach lat życia, przestajesz liczyć.||

  Początkowo pracował on jako Ponury Żniwiarz. Dopóki nie dostał możliwości awansu. Musiał tylko znaleźć zastępstwo. Akurat napatoczył się młody mężczyzna, wykończony syfilisem. Takiej szansy Balzael nie mógł zmarnować, więc wprowadził młodzika w zawód, a sam wskoczył na stanowisko Terenowego Pracownika ds. Nieumarłych, Duchów, Wampirów i Nieśmiertelności. Ponieważ skrót brzmi TPdsNDWN, przylgnął do niego przydomek Życia–w–Śmierci. Zgodnie z tym co jest w nazwie stanowiska zajmuje się tym co żyć nie powinno i łamie wszelkie zasady istnienia. Pracę na tym stanowisku ułatwiają mu lata praktyki magicznej. Oczywiście jego bardzo długie życie obfitowało w tyle przygód, że notka biograficzna, nawet w wersji bardzo okrojonej, zajęłaby za dużo. W każdym razie, ten pan ma zawsze ręce pełne roboty.