niedziela, 18 grudnia 2016

Florian & Lucyfer jadą na wakacje. Cz. 1

Za oknem domu deszcz uderzał z ogromną siłą, co najmniej jak przy urwaniu chmury... Lub jebanego tysiąca  chmur. Wszędzie była tylko woda, a oba okoliczne jeziora już dawno miały podniesiony poziom i zalewały las. Tak, tej jesieni pogoda była dosyć krytyczna. Stan podpowodziowy jak nic.
– Okropność, nie tato? – Spytał Florian, który akurat wrócił ze sklepu. Od samochodu do drzwi domu było może pięć metrów, ale młody Szczypczyk i tak ociekał wodą jakby wyciągnęli go z morza.
– Tak, okropna i pogoda, i to, co się ostatnio w mieście dzieje... – Rzucił staruszek, klęcząc nad rozłożoną na podłodze walizką.
– W sensie o czym mówisz? – Dopytywał się Florian, wykręcając na progu skarpety. Były jak gąbki.
– Ta bijatyka podczas protestów o aborcję, ostatnio pożar u Waśniaka...
Przy wspomnieniu pierwszego wydarzenia, Florek wzdrygnął się i bezwiednie przesunął ręką po brzuchu, na którym powinien mieć dziurę...
– No, zgadzam się z tobą... A co właściwie robisz? – Spytał, podchodząc bliżej i zaglądając ojcu przez ramię.
– Pakuje nas na wakacje. – Odparł Lucyfer, dopychając coś szarego nogą do walizki tak, by ta się zamknęła.
– Przepraszam...? – Spytał zszokowany.
– Po tym wszystkim, cholernie przydałyby się nam wakacje w jakimś ciepłym miejscu. A tobie to już w ogóle, bo ostatnie lata spędziłeś w pudle...
– Muszę zadzwonić do Kuby i powiedzieć, że jednak masz ludzkie uczucia... Ale i tak mi nie uwierzy...
Ze skwaszoną miną, staruszek opryskał chłopaka przeterminowanym olejkiem do opalania, którego barwa, a jeszcze bardziej zapach, były podejrzane...
– Ej! – Zawołał, próbując zasłonić się przed lepkim płynem...
– Twoja walizka jest na górze. Sprawdź, czy nie chcesz spakować się trochę inaczej, niż ja to zrobiłem. Jutro rano wyjeżdżamy na lotnisko...
 ***
– No raz, raz! Samolot nie poczeka! – Wołał Lucyfer, pośpieszając swojego syna. Obaj próbowali przedostać się w miarę sucho przez kałuże, które były dosłownie wszędzie w wiosce.
– Idę, idę... Kurwa... – Powiedział, zapadając się po kolana w wodę.
Jakiś czas później terenówka Floriana spełniła się w roli amfibii, dowożąc dwóch Szczpczyków na lotnisko.
– Zapierdalaj!!! – Wydarł się Lucyfer, widząc zamykającą się odprawę na ich lot... Gnali, jakby ich sam SWAT gonił. Przynajmniej w środku było sucho...
...czego nie można było powiedzieć o płycie lotniska, na której woda omywała do połowy koła samolotu. Zamiast autobusami, po płycie poruszano się pontonami. Ale ostatecznie, udało im się dotrzeć na pokład powietrznego statku, który po jakimś czasie oderwał się od... ziemi? ...wody? Nieważne...
***
Podczas lotu.
Lucyfer powoli zasypiał na fotelu, wsłuchany w dźwięk kropel deszczu, napierdalających w samolot. Florian z kolei na przemian bladł i czerwieniał, ciągle hiperwentylując. To był jego pierwszy lot samolotem w życiu, wcześniej w końcu nie miał okazji...
Czy to aby na pewno bezpieczne? – Spytał stewardessę po raz tysięczny. Biedna kobieta przychodziła za każdym razem, gdy młody Szczypczyk wciskał przycisk wezwania.
Tym razem odpowiedział mu ojciec, wkurwiony, że po raz kolejny wyrywa się go z drzemki.
– Tak, kurwa, to jest bezpieczne! Ile razy trzeba ci powtarzać, że jest większa szansa, na jebany wypadek samochodowy niż lotniczy?!
– Do wylądowania... – Poważnie odparł Florian, naciskając przycisk po raz kolejny. – Poza tym, ta stewardessa ma fajny tyłek... – Uśmiechnął się blado do ojca.
 ***
Lądowanie.
– Kurwa, kurwa, ja pierdolę, kurwa... – Jęczał Florek, gdy samolot podskakiwał na dziurawej płycie egipskiego lotniska...
Ciesz się, że przynajmniej jest sucho... – Odparł Lucyfer, patrząc przez okno, na zahaczonego skrzydłem Araba, którego uderzenie wybiło w powietrze.
Dziękujemy za skorzystanie z linii lotniczych Haj. Z radością informujemy również, że pierwszy pilot doszedł już do siebie i skończył rzyganie w toalecie z tyłu samolotu....
– No wstawaj! – Denerwował się staruszek, próbując oderwać swojego syna od fotela, w który tamten wczepił się paznokciami. – Wstawaj, do cholery!
***
Obsługa lotniska dziwiła się na widok staruszka w hawajskiej koszuli i krótkich spodenkach, targającego ze sobą fotel samolotowy, na którym siedział blady mężczyzna w przepoconej, białej koszuli i długich, zmiętych spodniach od garnituru... I oczywiście nikt nie zaoferował Lucyferowi pomocy z bagażami. W autobusie, który miał ich odwieźć do hotelu, fotela samolotowego zmieścić się nie dało, więc staruszek zaproponował kierowcy przywiązanie go do dachu busa, co (ku jego zdziwieniu!) spotkało się z entuzjastyczną aprobatą. Droga przez pustynię do ośrodka nie ciągnęła się zbytnio, no, może Florkowi, kiedy obudził się, pod wpływem siekącego go piasku niesionego pustynnym wiatrem...
***
Meldowanie w hotelu. Pokój.
– Szczypczyk. Es-zet-ce-zet-ygrek-pe-ce-zet-ygrek-ka. Szczypczyk. Szczypczyk. Szczypczyk, ty pierdolony debilu, któremu piasek utknął w pustej mózgownicy!!! – Lucyfer od kilkunastu minut próbował wytłumaczyć recepcjoniście, jak pisze się jego nazwisko i zaczęła zżerać go już wściekłość.
W tym samym czasie Florian flirtował z hotelową animatorką, młodą dziewczyną pochodzącą z Rosji, która pracowała tu okresowo. Młodszy ze Szczypczyków znał trochę ruskiego, a dziewczyna ciutkę słów polskich, więc jakoś się dogadywali...
– Spokojnie, tato. – Rzucił Florek, gdy jego wkurwiony ojciec zaczął szarpać recepcjonistą jak szmacianą lalką. Wściekły staruszek oderwał go już od podłogi i przerażony mężczyzna niezgrabnie i panicznie przebierał w powietrzu nogami.
– Co spokojnie, do kurwy nędzy? Przecież ten facet jest tępy jak dupa kozła! A ty nawet nie próbujesz mi pomóc! – Wyrzucając te słowa przez zaciśnięte zęby, Lucyfer coraz gwałtowniej trząsł pracownikiem hotelu.
– Może po prostu sam uzupełnij ten formularz? – Podsunął młodszy Szczypczyk, obracając animatorkę w rytm lecącej w radiu muzyki.
– O, to jest pomysł! – Podchwycił starzec, jednocześnie puszczając recepcjonistę, który bezwładnie poleciał na ścianę. – Twój formularz też uzupełnić?
– Tak, tak... – Zbył go Florian, próbując zapamiętać wyszeptany mu do ucha numer pokoju animatorki...

– I oto nasz pokój! Czy raczej pokoje? – Oświadczył stary Szczypczyk, próbując ogarnąć ramionami sporą przestrzeń salonu, z którego istniało przejście do dwóch oddzielnych sypialni.
W tym czasie Florian zatrzasnął drzwi przed twarzą bagażowego, który stał przed wejściem do ich apartamentu, z ręką wyciągniętą po napiwek.
– Mhm. – Burknął, rzucając walizkę do swojego pokoju. Zaczął się rozpakowywać, ale jego myśli zajmował tylko krągły tyłek animatoreczki...
C.D.N.

niedziela, 4 grudnia 2016

Dzień Caspra – W poszukiwaniu kowala. Cz. 3

Kończymy tą długą opowieść. Miały być dwa posty, wyszły trzy. Taka rekompensata chyba okey?


– Król wysłał wiadomość. Będzie dzisiaj pracował do późna, bo "coś tam pierdolnęło w magazynach". – Oświadczył Hassan, wracając od telefonu.
– No to co, wracamy do gry? – Spytał Matthew.
– Jestem głodna! – Rzuciła Ivy.
– W sumie, to ja też. – Stwierdził Casper.
– Zamawiamy pizzę. – Stwierdził Matthew.
***
Wioska wyglądała normalnie, za wyjątkiem jednego szczegółu. Na obrzeżu wiochy stała wysoka, kamienna wieża, która nie była raczej częścią jakichś dawnych murów.
– No dobra, teraz poszukać kogoś inteligentnego, który wskaże nam drogę do kowala... – Stwierdził Hassan.
W odpowiedzi Casper runął na ziemię, zmęczony. Księżniczka zdążyła zeskoczyć z jego pleców.
– Może ksiądz? – Zasugerowała przyszła władczyni.
– Świetny pomysł, pani. – Odparł Hassan. – Skąd ten pomysł, jeśli mogę wiedzieć?
– To proste. – Zaczęła Ivy z uśmiechem. – Mój ojciec zawsze opowiada, że księża żerują na głupich ludziach, a żeby to robić muszą być jedynymi inteligentnymi w całym siole...
Hassan zamilkł zaskoczony i zajął się zbieraniem Caspra z ziemi.
Podróżnicy skierowali swoje kroki do kościoła, od którego jedynym wyższym budynkiem w wiosze była dziwna wieża. Miejscowy kapelan, jak to zwykło, stał przed kościołem. Wysoki, postawny mężczyzna w czarnej sutannie przypominał z mordy niedźwiedzia.
– Szczęść boże, podróżnicy!
– Tak, tak, cześć... – Odparł Hassan i rzucił spojrzenie spode łba Casprowi, który się przeżegnał. Takim samym spojrzeniem uraczył ksiądz Hassana.
– Jak się zwiesz, szanowny? – Spytał młody rycerz.
– Jestem ojciec Suryn.
– Poszukujemy kowala, kapłanie. Gdzie możemy go znaleźć? – Wtrącił się znowu Hassan.
– Tak... Wiem, gdzie możecie znaleźć kowala... Ale wam nie powiem, bezbożni! – Odwrócił się i ruszył w stronę kościoła.
– Odmawiasz pomocy Jej Wysokości, księżniczce Ivy? – Spytała dziewczynka i nie czekając na odpowiedź, machnęła różdżką w stronę kapłana. Szata księżulka w mig zaczęła lśnić wszystkimi kolorami tęczy. Zatrzymał się.
– Jej Wysokość, której ojciec wydał dekret o spalaniu świątyń? Ten sam, który wypłaca nagrody w złocie za głowy dowolnych kapłanów? – Kaznodzieja przełknął ślinę.
– Ten sam. – Księżniczka uśmiechnęła się diabelsko.
– Hmm... No, w sumie mógłbym wam powiedzieć... Ale najpierw trzeba uporać się z czarownicą mieszkającą w jaskini niedaleko wioski...
– Niech będzie, zabijemy ją... – Zgodził się Hassan.
– No idziemy, nie ma na co czekać! – Zawołała Ivy.
Casper spuścił głowę i powlókł się za nią.
***
– Jedzenie! – Zawołał Hassan, lecąc do drzwi mieszkania.
Po chwili wrócił z naręczem kartonów z pizzą.
– No to robimy przerwę. – Stwierdził Matthew.
– W ogóle przegiąłeś z tą czarownicą... – Hassan wycelował w niego palcem.
– No co? Myślałeś, że będzie wszystko łatwo? RPG-i tak nie działają...
***
Nasi bohaterowie stanęli przed śmierdzącą siarką jaskinią. A może siarką śmierdziało bagno, na którym się znajdowali? No, nieważne...
– Hej! – Zawołał Casper w głąb jaskini.
Po chwili ze środka wyszła dziewczynka, wiekiem przypominająca księżniczkę Ivy.
– Czego?
– Przyszliśmy zabić czarownicę.
– Marzenie... – Odwróciła się, chcąc wrócić do jaskini.
Hassan rzucił jej w plecy jedną ze swoich flaszeczek. W każdą stronę buchnął biały pył, który ubrudził ubranie czarownicy. 
– Przejebaliście sobie... – Rzuciła.
Momentalnie w miejscu czarownicy stał wielki jaszczur. Zmieniła się w smoka, o ciemnozielonych łuskach i długiej szyi. Oraz o paszczy, pełnej żółtych, krzywych kłów.
– Kurwa... – Stwierdził Hassan.
– Było zadzierać z czarownicą? – Odparła smoczyca.
– My tylko szukamy kowala... – Stwierdził Casper.
– Nie obchodzi mnie to. 
Hassan spróbował cisnąć w smoczycę jeszcze jedną buteleczką. Flaszka odbiła się od łusek monstrum i trafiła w Caspra. Eksplozja była bardzo jasna i bardzo głośna. Dymiący rycerz leżał kilkanaście metrów od miejsca eksplozji. Następnie zaś, smoczyca przywaliła Hassana ogonem, ciskając nim o drzewo.
– Możesz powiedzieć, kto w wiosce naprawiłby podkowę dla konia? – Spytała spokojna Ivy.
– Mój przyjaciel może to załatwić. Mieszka w wieży, w wiosce.
– Dzięki. Ej, eskorta! Idziemy z powrotem!

Troszkę później...
Przechodząc koło kościoła, rozeźlony Hassan rzucił flaszeczką prosto w otwarte drzwi przybytku. Dokładnie sprawdził po drodze, którą buteleczkę trzyma. Wnętrze budynku rozbłysło i wyleciały wszystkie szyby.
Nie patrzyli do tyłu. Zapukali do wieży. Otworzył im starzec.
– Słucham?
– Naprawia pan podkowy?
Starzec popatrzył na trzymaną przez Hassana podkowę. Pstryknął palcami i podkowa naprostowała się, po czym zniknęła. 
– Zamontowana. Jeszcze coś?
– Emm... Potrafiłbyś nas teleportować?
Starzec skinął im głową...
***
Jakub wszedł do mieszkania strasznie zdenerwowany. Rzucił kilka przekleństw i wszedł do salonu. Wszyscy zasnęli nad rozłożoną w pokoju grą. Popatrzył na nich, pokręcił z niezadowoleniem głową i ruszył do swego pokoju...
– Tak nie dokończyć partyjki... Ech, cieniasy... Ja z Mattem po pijaku umieliśmy...

sobota, 3 grudnia 2016

Dzień Caspra – W poszukiwaniu kowala. Cz. 2

– Jesteś pewny, że zrozumieliśmy zasady? – Spytał Hassan.
– Tak, jestem pewny. Zresztą, jakbyście czegoś nie pamiętali, to w trakcie gry sobie przypomnimy...
– Ja pamiętam wszystko! – Uśmiechnęła się szeroko Ivy. – Przy okazji, proszę pana, to przez granie w to nie ma pan dziewczyny?
– Grajmy... – Rzucił Casper, mnąc w ustach przekleństwo.
***
  Niewielka kompania składała się z trzech osób jadących konno. Młodziutkiej księżniczki Ivy, następczyni tronu królestwa Niech-to-cholera, jedynej córka panującego tam twardą ręką króla Jacoba, którego przydomka nie wolno powtarzać... To właśnie król zlecił pozostałej dwójce udanie się w podróż z jego córką, w charakterze eskorty. Ową eskortę stanowiło dwóch mężczyzn. Pierwszy, służący u króla już od dawna, pochodził z dalekich krain, co uwidoczniało się w jego ciemnej skórze. Mistrz Hassan od młodości uczył się używania wybuchowych mieszanek mikstur, których zawsze pełno miał w kieszonkach dwóch skórzanych pasów, założonych ukośnie przez jego pierś. Drugi, młody rycerz, Casper, jechał tylko w lekkiej zbroi, z mieczem u boku siodła. Księżniczka z kolei odziana była w różową suknię i szpiczastą tiarę, a uzbrojona była w srebrzącą się różdżkę...
***
– Za dużo gadasz... – Przerwał mu Hassan, pocierając bolącą jeszcze głowę.
– Ale to ja jestem Mistrzem Gry, więc nie marudź! – Przerwał mu Casper.
– Ale streszczałbyś się bardziej...
***
 Zapewne zastanawiacie się, dlaczego tylko dwóch facetów jechało z młodziutką księżniczką, a nie przydzielono im żadnej przyzwoitki czy osobistej służącej księżniczki. Po pierwsze, Mistrz Hassan był naprawdę wiernym sługą króla. Po drugie, król Jakub bardzo wyraźnie powiedział, co się z nimi stanie, jeśli księżniczka chociażby stłucze palec. Po trzecie, po prostu nie chciał wydawać na to złota, a tym bardziej nie chciał utrudniać podróży, dając im jeszcze jedno nieogarnięte babsko do pilnowania...
 W pewnym momencie, zza przydrożnych krzaków wypadła piątka bandytów. Dzikusów, poubieranych w kawałki zwierzęcych skór oraz fragmenty metalowych pancerzy.
– Oddajcie, szlachetni, swoje złoto. – Rzucił ten, który wyglądał na przywódcę. Wydawał się najinteligentniejszy.
Casper wyjechał bardziej do przodu i stanął swym koniem w poprzek drogi.
– Zawróćcie, plugawi bandyci, albowiem natrafiliście na...
***
– Jakoś mi to do ciebie nie pasuje... – Znów przerwał Hassan.
– Skończ mi przerywać!
– Nie. Ja rozumiem, że ta gra, to zabawa dla dużych dzieciaków nie potrafiących znaleźć sobie dziewczyn, ale nie róbmy z tego bajki...
– Nikt inny nie nadaje się na Mistrza Gry!
– Może ja...? – Zasugerował Matthew, który właśnie wszedł do mieszkania. Był co prawda jeszcze trochę upaprany zakrzepłą posoką, no ale to nic wielkiego...
– A znasz zasady "Nerdodyseji"?
– Owszem. Autor, szwedzki nerd, Acke Nerdesson, sprezentował mi grę ze wszystkimi dodatkami, za poczekanie z zabraniem go kilkanaście lat...
– Czemu aż tyle? – Zaciekawił się Hassan.
– Bo facet miał zaplanowane zrobienie jeszcze kilku dodatków do gry. – Uśmiechnął się Matthew. – A teraz, drodzy gracze, wracajmy do przygody...
***
– Oddawać, kurwa, całe złoto! – Zachrypiał ten, który wyglądał na herszta bandytów. Wydawał się najbardziej prymitywny z nich wszystkich...
Młody rycerz zatrzymał wierzchowca gwałtownym szarpnięciem, tak, że jego koń wierzgnął i nieomal stanął dęba, zrzucając młodzika na ziemię. Zabrzęknął uderzający o podłoże metal. Księżniczka ziewnęła tylko i uśmiechnęła się szeroko, poprawiając chwyt na różdżce. Hassan zeskoczył z konia i mruknął:
– Nareszcie, kurwa... Już mnie dupa boli. – Szybko cisnął w oponentów jedną ze szklanych flaszeczek.
Eksplozja cuchnącego, zielonego dymu rozproszyła bandytów, a jeden nawet padł na klęczki i zaczął rzygać, jak po ciężkiej popijawie... Jednak reszta szybko ogarnęła się i zaatakowała.
Casper zerwał się z ziemi, wyszarpał swój miecz z pochwy przy siodle, po czym zrobił coś jakby półpiruet z ostrzem, prawie odcinając łeb własnego wierzchowca. Bandzior, który podbiegł do Hassana dostał z pięści w mordę i runął w tył. Drugi został trafiony kolejną buteleczką, z której prysnął różowy dym. Napastnika uniosło pół metra w górę, po czym spadł. Nie wyrządziło mu to większych szkód, a Hassan bluznął pod nosem. "Znów nie ta..."
Inny zbir podbiegł do siedzącej na koniu księżniczki. Ta pstryknęła go różdżką w nos, przez co owy kichol zmienił się w wielkiego, fioletowo-różowego motyla, przez co zbój spanikował. Wściekły herszt bandytów złapał rzygającego towarzysza i cisnął nim w oponentów. Hassan runął, przygnieciony. Za to Casper potknął się, a jego miecz z impetem wyleciał w przód, wbijając się idealnie w brzuch bandziora. Kiedy jego towarzysze zauważyli śmierć przywódcy, zaczęli spierdalać we wszystkich kierunkach, jeśli byli w stanie.
– No i wygraliśmy. – Rzucił Casper z niedowierzaniem.
– Mhm. – Mruknął Hassan, doglądając koni. – Dalej nie pojedziemy... Ten koń ma rozjebaną podkowę. Trzeba będzie pójść piechotą do najbliższej wioski, do kowala...
– Poniesiecie mnie na barana, jak rozumiem? – Rzucił księżniczka.
– Cny rycerz cię poniesie... – Rzucił Hassan i spojrzał na majaczący na horyzoncie zarys wioski. Ruszył w tamtą stronę...

czwartek, 1 grudnia 2016

Dzień Caspra – W poszukiwaniu kowala. Cz.1

Świat jest chyba przeciwny powstawaniu nowych postów... Jakby mało było wcześniejszych problemów, miałem grypę żołądkową.

Jak to dość często bywało, Szczypczyk nie potrafił znaleźć opiekunki do córki. I choć udało mu się ściągnąć Hassana, to terrorysta był nie do końca przytomny po imprezie, o którą wczoraj zahaczył...
Casper wyszedł na klatkę akurat w momencie, gdy Jakub z wielkim trudem wciągał Hindusa po schodach, trzymając go za ubrania.
– Prawie jak noszenie ciał. –  Rzucił.
– Pierdol się. – Odparł Szczypczyk. Był zbyt zdenerwowany na subtelną ripostę.
Nerd skrzywił się lekko.
– Problemik sąsiedzie? – Nie odpuszczał.
– A żebyś, kurwa, wiedział. – Powiedział, upuszczając Hassana na półpiętro. – Muszę iść do pracy, a nie mam z kim zostawić córki. Natomiast ten tu, który obiecał się nią zająć... Zresztą, sam widzisz. – Przy ostatnich słowach mocno kopnął pijanego terrorystę w głowę. Nagle Szczypczyka olśniło.
– A ty? Co dzisiaj robisz? – Spytał młodego sąsiada.
– No miałem zamiar wyjść dzisiaj z...
– No to zajmiesz się moją córką. – Przerwał mu. – Bo na pewno nie planowałeś wyjść z dziewczyną, więc niczego nie stracisz.
McMyer zrobił skwaszoną minę.
– Ale...
– Żadnych ale. To już ustalone. A teraz łap go za nogi, bo musimy wnieść go do mnie do mieszkania...
***
– Córciu, ten pan dzisiaj się tobą zajmie. – Szczypczyk wskazał na Caspra, zanim wyszedł z mieszkania. – I spróbujcie ocucić Hassana!
– Cześć mała. Ewa, tak?
– Ivy. – Odparła dziewczynka z szerokim uśmiechem. – A pan jak się nazywa?
 – Casper McMyer.
– Ma pan dziewczynę? – Spytała, wywołując rumieńce na twarzy nerda.
– Czy to u was rodzinne?
– To znaczy, że nie?
– Ech, faktycznie wdałaś się w ojca...
– Chwila, to pan siedział wtedy z tatą w windzie?
– To co chcesz robić? – Casper postanowił zmienić temat.
– Czy tata mówił, czego nie wolno robić?
– Nie...
Dziewczynka już zaczynała się szatańsko uśmiechać, ale Casper powstrzymał ją ruchem ręki.
– ...ale powiedział mi, że w kuchni zostawił listę zakazów.
– Pfff!
Wtedy z innego pokoju wyszła druga dziewczynka, od której biło coś nieludzkiego...
– Chwila, was są dwie?! Miała być jedna!
– Nie pamiętasz mnie? – Spytała Potworka, bo to ona była.
Młodzieniec przypatrzył się jej chwilę i pomyślał "Ja pierdolę, Sylwester...", ale powiedział:
– Nie za bardzo.
– Jesteś nową niańką?
– Powiedzmy... – Wskazał na ćwierćprzytomnego Hassana.
– Wiecznie tylko pijaństwo i nieumiarkowanie... – Mruknął pstrykający pilotem od telewizora pluszowy miś, który wcześniej uszedł uwadze sąsiada.
– Co proszę?!
– Tutaj zawsze piją. – Powtórzył miś.
– Czy ty mówisz...?
– A nie słyszysz? – Burknął.
– Nie przejmuj się tym gburem. – Potworka usiadła na stole i uśmiechnęła się szeroko. – To frustrat, jak każdy księżulek.
– Przeklęte plugastwo! – Zawołał w odpowiedzi pluszak.
– Wal się. – Rzuciła, po czym obróciła się w jego stronę. – A przy okazji, zaminowałam kanapę.
– Empf... – Mruknął Suryn, poprawiając się na poduszkach. W ułamku sekundy coś błysnęło, coś jebnęło i w miejscu kanapy zostały dymiące resztki.
Ewa zawczasu schroniła się w swoim pokoju. Eksplozja rozpieprzyła również stół, na którym siedziała Potworka, trochę ją kalecząc, cisnęła Casprem o ścianę i przewróciła kanapę z Hassanem, wreszcie go budzac.
Najgorzej miał jednak Suryn, którego plusz latał po całym mieszkaniu.
– Och, kurwa, moja głowa... – Wymamrotał Hassan wstając. – Znów jestem u Szczypczyków, patrząc po demolce. Wspaniale. Pewnie się tobą opiekuję? – Spytał Ewy, gdy ta wróciła już ze swojego pokoju.
– W zasadzie, to dzisiaj niańką jest tamten pan... – Wskazała leżącego i zdezorientowanego Caspra.
– Wstawaj! – Zawołał Hindus, potrząsając nim.
– Już, już, mamo, już wstaję...
Terrorysta przewrócił oczami.
– Proszę pana, to co będziemy robić?
– Chyba sprzątać... – Stwierdził już rozbudzony nerd, otrzepując się z resztek kanapy (i misia).
– Posprzątamy, ty coś wymyśl... – Rzucił Hassan.
– Mogę przynieść jedną grę ze swojego mieszkania...
– TAK! – Ucieszyła się dziewczynka.
Nerd wymknął się z mieszkania, podczas gdy Hassan wydobył mopa...
***
Gdy Casper wrócił, stół posklejany był taśmą, podłoga oczyszczona z sadzy, a resztki kanapy usunięte...
Położył na środku pokoju wielkie, kolorowe pudło z lśniącym napisem "Nerdodyseja. Przygody w magicznych krainach". Po zdjęciu wieka pudełka, zgromadzeni ujrzeli mnóstwo kart, kartek, żetonów i wielu innych rzeczy. Do tego opasłą jak encyklopedia księgę, zatytułowaną "Instrukcja - podstawy". 
– Wygląda skomplikowanie... – Rzuciła Ewa.
– Spokojnie, zaraz wytłumaczę wam zasady...