niedziela, 25 września 2016

Dzień Matthew – Piwnica u Żniwiarza.

"Gdzie to, kurwa, jest?!" – Intensywnie myślał Matthew, krzątając się po mieszkaniu w poszukiwaniu swojego Certyfikatu Żniwiarza. – "Jeśli go nie znajdę, to będę miał przesrane..."
Po przetrząśnięciu wszystkich szuflad już wiedział. Wiedział, co będzie musiał zrobić, a perspektywa ta napełniała go strachem. Był to wielki strach, ale konsekwencje nieznalezienia Certyfikatu były gorsze...
Wiedział, że na tę wyprawę, będzie potrzebował pomocy. I wiedział też, do kogo się udać.
Zapukał do drzwi mieszkania Szczypczyków. Otworzył mu Jakub, upaprany farbami i plasteliną.
– Co...? – Odparł zmęczonym głosem. – Dzisiaj nie mam siły niczego odjebać... – Ziewnął.
– Potrzebuję pomocy. W czymś bardzo, BARDZO ważnym.
– W czym...? – Znów ziewnął.
– Muszę znaleźć Certyfikat Żniwiarza. Jest w mojej piwnicy.
Szczypczyk rzucił mu mordercze spojrzenie.
– Co w tym trudnego? Idź do piwnicy i go, kurwa, wyciągnij...
– Taaaaatooooo! – Dobiegło wołanie z głębi mieszkania.
– Nie widziałeś jeszcze mojej piwnicy, prawda? – Spytał Matthew.
Jakub oparł się czołem o framugę.
– Słuchaj, obiecałem małej, że pobawię się dzisiaj w plastyka... Jeśli tego nie zrobię, to przez najbliższy rok będę miał przejebane. Więc się, kurwa, streszczaj.
– Umów się z Hassanem na jutro rano i przeszukamy moją piwnicę.
Polak spojrzał gdzieś w górę i zamknął drzwi.
***
O godzinie siódmej rano Matthew poprowadził Hassana  i Jakuba po schodach do swojej piwnicy, zresztą, znajdowały się tam piwnice wszystkich mieszkańców. Co zadziwiające, szare drzwi piwnicy Matta były jedynymi, które otwierały się do wewnątrz. 
Czemu masz takie drzwi? – Spytał zawsze spostrzegawczy Hass. Jakub był jeszcze zbyt śpiący, żeby cokolwiek zauważyć.
– Błąd konstrukcyjny. – Rzucił Żniwiarz.
– Nie pierdol, tylko otwieraj. – Rzucił Szczypczyk, od razu przechodząc do konkretów.
Matthew przekręcił klucz w kłódce i zdjął ją, ale gdy spróbował pchnąć drzwi do środka, te ani drgnęły.
– Co jest...? – Rzucił Jakub, wyciągając sobie zaschnięte grudki plasteliny z włosów.
– Tak właśnie jest z moją piwnicą... Mam tam za dużo gratów, drzwi nie da się otworzyć.
– To jak wchodzimy? – Spytał Polak.
– Emm... – Mruknął Śmierć, drapiąc się po głowie.
– Może Hassan je wysadzi, co Hassan?
Ale terrorysta nie odpowiedział. Nie było go. Dopiero po chwili zszedł z powrotem do piwnicy, niosąc sporą siekierę. Zawsze ogarnięty i gotowy do działania. Uderzył przy zawiasach, co mimo wszystko nie dało żadnego efektu. Dlatego podenerwowany zaczął napierdalać siekierą jak w amoku. Po chwili drzwi rozsypały się na kawałki. Ich oczom ukazała się zbita kupa gratów, foliowych worków i kartonowych pudeł. Masa po chwili ruszyła do przodu jak szarża wrogiego wojska i rozsypała się po podłodze, odsłaniając w głębi piwnicy kolejne warstwy tego samego.
– O ja pierdolę... – Rzucił Bhaduri.
– O kurwa... – Rzucił Szczypczyk.
– Ostrzegałem. – Matthew wzruszył ramionami i zabrał się za segregowanie tego syfu.
***
Jakub i Hassan byli bezwzględni. Postanowili wyrzucić wszystkie graty, które były Mattowi na chuj potrzebne...
A że było ich dużo, Szczypczyk zadzwonił po jakichś gości, którzy pomagali mu pozbywać się odpadów produkcyjnych z pracy... Więc pod ich klatką stała śmieciarka, do której co i raz wrzucano rzeczy pokroju zardzewiałego roweru bez przedniego koła, kolekcji gipsowych krasnali ogrodowych, gnijących psów i kotów opakowanych w foliowe worki z odświeżaczami, kartonów pełnych pociętych gazet, brudnych akwariów oraz rosnącego w doniczce młodego drzewka...
W końcu, gdy wyleciały 3/4 zgromadzonych w piwnicy rzeczy i panował w niej porządek, wszyscy rzucili zbiorowe i głośne "KURWA!!!". Certyfikatu nie było. Wrócili do mieszkania Matthew z mocnym postanowieniem najebania się ze smutku.
Gdy już siadali na fotelach, usłyszeli szelest papieru i Hass wyciągnął coś z pod tyłka. Był to Certyfikat Żniwiarza.
– Co kurwa?!! – Zawołał Szczypczyk.
 – Emm... – Zarumienił się Żniwiarz. – Przysiągłbym, że sprawdziłem całe mieszkanie...
Po chuj ci to właściwie? – Spytał Hassan.
– Muszę oddać Certyfikat do Głównej Izby Departamentu ds. Śmierci.
– I...?
– I będę miał darmowe bilety w komunikacji miejskiej.
Po tej odpowiedzi Hassan i Szczypczyk wbili w niego mordercze spojrzenia. Jakub, klnąc pod nosem, wyszedł na chwilę i wrócił z dwoma pistoletami. Jeden rzucił Hassanowi i obaj równocześnie strzelili w oba kolana Żniwiarza. Ten wrzasnął, a tamci położyli pistolety na stole i wrócili do picia, od czasu do czasu polewając rany (a czasem również usta) kumpla wódką.

czwartek, 8 września 2016

Dzień Balzaela – Przepowiednia.

Balzael nienawidził szarości współczesnego świata. Nudna, monotonna, betonowo-asfaltowo-cementowa rzeczywistość. Tak, życie, w czasach, które nastały, jest zdecydowanie trudne. Ludzie wyzbyci uczuć, pragnący jedynie bogactwa, władzy i seksu, zapijający się po knajpkach lub ćpający po łazienkach klubów go-go. Brak szacunku dla swojego i cudzego życia. Dla jakiegokolwiek życia. Nade wszystko zaś, brak szacunku dla śmierci. A przecież nikt nie wie, kiedy dopadnie go śmierć. Nawet sam Ponury Żniwiarz nie wie, o jakiej porze ma przyjść po daną osobę. Dokładniej to wie, ale zwykle i tak przychodzi sporo przed wyznaczonym czasem, do ludzi, których zabiła własna lekkomyślność, czy raczej brak myślenia w ogóle. Współczesny świat to miejsce zdecydowanie żałosne i pozbawione wartości. Na każdym rogu ulicy stoi jakiś fałszywy prorok, rzucający bredniami najpierwszego sortu. A ludzie ich słuchają... Słuchają i udają, że wierzą, a potem i tak plują na wszystko, co usłyszą. W kościołach i na ulicach, w urzędach i w szkołach... Wszędzie to samo.
A propos proroków, to już od dawna nie ma prawdziwych przepowiadaczy przyszłości. Balzael ostatnio był u proroka ponad tysiąc lat temu...
***
Płytka jaskinia o granitowych ścianach śmierdziała flakami, zakrzepłą krwią oraz skwaśniałym piwem. A osławiony prorok z plemienia Wierczan nie wyglądał (ani nie pachniał) lepiej od swojej siedziby. Odziany w strój pozszywany ze skór niedźwiedzi oraz żubrów, pełen śmierdzących plam po piwie i posoce. Z orlimi piórami wplątanymi w długie, szpakowate włosy ubrudzone tu i tam popiołem... Wychudły i wyniszczony, z twarzą pełną zmarszczek. Dziś rano umarł na niewydolność wątroby, strawionej alkoholem i ziołami. Balzael, pracujący wtedy jako Pracownik ds. Odprowadzania Dusz Zmarłych na Drugą Stronę, przybył po jego duszę. Nie spotkał się z miłym przyjęciem. Prorok rzucił w niego flakami, wyprutymi z jelenia, a potem jeszcze kilkoma czaszkami. Był jak małe dziecko, któremu nikt nie złoił skóry w odpowiednim wieku.
– Nie chcę umierać! Nie pójdę! Nie poddam się!˜ – Wrzasnął i odskoczył w kąt jaskini, byle dalej od mrocznego mężczyzny.
– Nie masz wyboru... – Rzucił po raz czterdziesty, znużony już tym wszystkim, Balzael. – Umarłeś. Odwołania nie ma.
W odpowiedzi dostał kolejną porcją flaków, przemieszanych ze ścięgnami. Cały był już upaprany krwią i innymi płynami ustrojowymi...
"Dosyć." – Pomyślał, a jego oczy zalśniły granatowym ogniem.
– Stój! A jakbym ci powiedział, co leży w twojej przyszłości?!
– Ty nie wiesz, co leży w mojej przyszłości. – Rzekł grobowym głosem i ruszył w jego kierunku.
– Nie wiem, ale mogę wiedzieć! Słuchaj, moje przepowiednie sprawdzają się w pół roku, więc ja ci przepowiem, a ty dasz mi te pół roku czasu, dobra?
Balzael zatrzymał się.
– Dobra.
***
Walenie do drzwi wyrwało go z zamyślenia nad przeszłością. Otworzył. W drzwiach stał Jakub Szczypczyk.
– Słuchaj, stary truposzu. – Zaczął. – Matthew pojechał na jakieś pierdolone "zgłoszenie", a że wypadło mi coś bardzo ważnego w pracy, to ktoś musi zająć się Ewą. Jesteś w pewnym sensie szefem Matta, a co za tym idzie jesteś odpowiedzialny za jego wyjazd. Więc... padło na ciebie.
Balzael chciał zaprotestować, ale nie zdążył.
– Tu masz klucze. Nie żebyś wszedł do mieszkania. Żeby ona z niego nie wyszła. A tu masz dwanaście dolarów, stawka godzinowa dla niańki-nowicjuszki.
– Ale... – Tylko tyle zdołał powiedzieć, zanim Szczypczyk mu przerwał.
– Ty i Matthew zajmujecie się trupami. Ja – produkcją i handlem broni. Więc jeśli ja nie pójdę do pracy, to wy będziecie mieć o wiele mniej "klientów", jasne? Więc do widzenia. – Obrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w dół po schodach.
Balzael westchnął ciężko i wszedł do mieszkania Szczypczyków.
– Młoda damo! – Zawołał.
Blond główka wychyliła się z kuchni.
– Ooo! Jesteś nową nianią? Pan Żniwiarz miał dość...?
– Eee... Nie, jest... w pracy. – Wymamrotał.
Główka schowała się na powrót w kuchni. Balzael zaciekawiony podążył za nią.
Gigantyczny garniec stał na gazie. Był przykryty i starzec nie wiedział, co się w nim gotowało. Ale wiedział jedno. Jest tego dużo. Stojący na kuchence garniec był wyższy od niego.
Mała dziewczynka skakała i tańczyła po kuchni, ciesząc się z  noszonego fartuszka kucharskiego.
– Czy to aby na pewno bezpieczne...?
***
– Czy to aby na pewno bezpieczne...? – Spytał proroka, który wrzucił jakiś proszek do ogniska, a słup ognia wystrzelił ponad ich głowy złocistym płomieniem. 
– Tak, to bezpieczne. Pytasz o to piętnasty raz. – Zbył go. – Już prawie koniec.
Wierczanin wyciągnął zza pazuchy skórzany bukłak i solidnie z niego pociągnął. 
Zakręciło nim i omal się nie przewrócił.
– Widzę jak stoisz z długim drzewcem w ręku. Powódź krwi, sięgającej aż do kostek. Jakiś cień za tobą... Wygląda jak cień dziecka...
Prorok przerwał i padł na kolana.
– Moje pół roku.

Pół roku później Balzael towarzyszył już Igzheligempewatenquai. I bronił jej... hmm... honoru? przed wieśniakami. Stał z włócznią, w krwi sięgającej kostek, a wokół leżały ciała. Demonica cieszyła się niezwykle. Tak, była pod postacią dziecka. Tego samego dnia wrócił po proroka i zabrał jego zdziwioną duszę.
***
Garniec zrobił się czerwony i wybuchł. Wszędzie była pomidorowa. Brodzili w niej po kostki.
– O jej... – Powiedziała dziewczynka.
– Kurwa! – Zawołał stojący w drzwiach Jakub.
Beznamiętnie rzucił aktówkę w kąt i wyciągnął mopa. Podał go Balzaelowi.
– Ty to sprzątasz, cholera.
Stojąc po kostki w pomidorowej, z drewnianym trzonkiem mopa w ręku, Balzael zastanawiał się, czy przepowiednie proroka faktycznie działały w najwyżej pół roku...