czwartek, 8 września 2016

Dzień Balzaela – Przepowiednia.

Balzael nienawidził szarości współczesnego świata. Nudna, monotonna, betonowo-asfaltowo-cementowa rzeczywistość. Tak, życie, w czasach, które nastały, jest zdecydowanie trudne. Ludzie wyzbyci uczuć, pragnący jedynie bogactwa, władzy i seksu, zapijający się po knajpkach lub ćpający po łazienkach klubów go-go. Brak szacunku dla swojego i cudzego życia. Dla jakiegokolwiek życia. Nade wszystko zaś, brak szacunku dla śmierci. A przecież nikt nie wie, kiedy dopadnie go śmierć. Nawet sam Ponury Żniwiarz nie wie, o jakiej porze ma przyjść po daną osobę. Dokładniej to wie, ale zwykle i tak przychodzi sporo przed wyznaczonym czasem, do ludzi, których zabiła własna lekkomyślność, czy raczej brak myślenia w ogóle. Współczesny świat to miejsce zdecydowanie żałosne i pozbawione wartości. Na każdym rogu ulicy stoi jakiś fałszywy prorok, rzucający bredniami najpierwszego sortu. A ludzie ich słuchają... Słuchają i udają, że wierzą, a potem i tak plują na wszystko, co usłyszą. W kościołach i na ulicach, w urzędach i w szkołach... Wszędzie to samo.
A propos proroków, to już od dawna nie ma prawdziwych przepowiadaczy przyszłości. Balzael ostatnio był u proroka ponad tysiąc lat temu...
***
Płytka jaskinia o granitowych ścianach śmierdziała flakami, zakrzepłą krwią oraz skwaśniałym piwem. A osławiony prorok z plemienia Wierczan nie wyglądał (ani nie pachniał) lepiej od swojej siedziby. Odziany w strój pozszywany ze skór niedźwiedzi oraz żubrów, pełen śmierdzących plam po piwie i posoce. Z orlimi piórami wplątanymi w długie, szpakowate włosy ubrudzone tu i tam popiołem... Wychudły i wyniszczony, z twarzą pełną zmarszczek. Dziś rano umarł na niewydolność wątroby, strawionej alkoholem i ziołami. Balzael, pracujący wtedy jako Pracownik ds. Odprowadzania Dusz Zmarłych na Drugą Stronę, przybył po jego duszę. Nie spotkał się z miłym przyjęciem. Prorok rzucił w niego flakami, wyprutymi z jelenia, a potem jeszcze kilkoma czaszkami. Był jak małe dziecko, któremu nikt nie złoił skóry w odpowiednim wieku.
– Nie chcę umierać! Nie pójdę! Nie poddam się!˜ – Wrzasnął i odskoczył w kąt jaskini, byle dalej od mrocznego mężczyzny.
– Nie masz wyboru... – Rzucił po raz czterdziesty, znużony już tym wszystkim, Balzael. – Umarłeś. Odwołania nie ma.
W odpowiedzi dostał kolejną porcją flaków, przemieszanych ze ścięgnami. Cały był już upaprany krwią i innymi płynami ustrojowymi...
"Dosyć." – Pomyślał, a jego oczy zalśniły granatowym ogniem.
– Stój! A jakbym ci powiedział, co leży w twojej przyszłości?!
– Ty nie wiesz, co leży w mojej przyszłości. – Rzekł grobowym głosem i ruszył w jego kierunku.
– Nie wiem, ale mogę wiedzieć! Słuchaj, moje przepowiednie sprawdzają się w pół roku, więc ja ci przepowiem, a ty dasz mi te pół roku czasu, dobra?
Balzael zatrzymał się.
– Dobra.
***
Walenie do drzwi wyrwało go z zamyślenia nad przeszłością. Otworzył. W drzwiach stał Jakub Szczypczyk.
– Słuchaj, stary truposzu. – Zaczął. – Matthew pojechał na jakieś pierdolone "zgłoszenie", a że wypadło mi coś bardzo ważnego w pracy, to ktoś musi zająć się Ewą. Jesteś w pewnym sensie szefem Matta, a co za tym idzie jesteś odpowiedzialny za jego wyjazd. Więc... padło na ciebie.
Balzael chciał zaprotestować, ale nie zdążył.
– Tu masz klucze. Nie żebyś wszedł do mieszkania. Żeby ona z niego nie wyszła. A tu masz dwanaście dolarów, stawka godzinowa dla niańki-nowicjuszki.
– Ale... – Tylko tyle zdołał powiedzieć, zanim Szczypczyk mu przerwał.
– Ty i Matthew zajmujecie się trupami. Ja – produkcją i handlem broni. Więc jeśli ja nie pójdę do pracy, to wy będziecie mieć o wiele mniej "klientów", jasne? Więc do widzenia. – Obrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w dół po schodach.
Balzael westchnął ciężko i wszedł do mieszkania Szczypczyków.
– Młoda damo! – Zawołał.
Blond główka wychyliła się z kuchni.
– Ooo! Jesteś nową nianią? Pan Żniwiarz miał dość...?
– Eee... Nie, jest... w pracy. – Wymamrotał.
Główka schowała się na powrót w kuchni. Balzael zaciekawiony podążył za nią.
Gigantyczny garniec stał na gazie. Był przykryty i starzec nie wiedział, co się w nim gotowało. Ale wiedział jedno. Jest tego dużo. Stojący na kuchence garniec był wyższy od niego.
Mała dziewczynka skakała i tańczyła po kuchni, ciesząc się z  noszonego fartuszka kucharskiego.
– Czy to aby na pewno bezpieczne...?
***
– Czy to aby na pewno bezpieczne...? – Spytał proroka, który wrzucił jakiś proszek do ogniska, a słup ognia wystrzelił ponad ich głowy złocistym płomieniem. 
– Tak, to bezpieczne. Pytasz o to piętnasty raz. – Zbył go. – Już prawie koniec.
Wierczanin wyciągnął zza pazuchy skórzany bukłak i solidnie z niego pociągnął. 
Zakręciło nim i omal się nie przewrócił.
– Widzę jak stoisz z długim drzewcem w ręku. Powódź krwi, sięgającej aż do kostek. Jakiś cień za tobą... Wygląda jak cień dziecka...
Prorok przerwał i padł na kolana.
– Moje pół roku.

Pół roku później Balzael towarzyszył już Igzheligempewatenquai. I bronił jej... hmm... honoru? przed wieśniakami. Stał z włócznią, w krwi sięgającej kostek, a wokół leżały ciała. Demonica cieszyła się niezwykle. Tak, była pod postacią dziecka. Tego samego dnia wrócił po proroka i zabrał jego zdziwioną duszę.
***
Garniec zrobił się czerwony i wybuchł. Wszędzie była pomidorowa. Brodzili w niej po kostki.
– O jej... – Powiedziała dziewczynka.
– Kurwa! – Zawołał stojący w drzwiach Jakub.
Beznamiętnie rzucił aktówkę w kąt i wyciągnął mopa. Podał go Balzaelowi.
– Ty to sprzątasz, cholera.
Stojąc po kostki w pomidorowej, z drewnianym trzonkiem mopa w ręku, Balzael zastanawiał się, czy przepowiednie proroka faktycznie działały w najwyżej pół roku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz