sobota, 19 listopada 2016

Opóźnienie.

Bardzo przepraszam, ale w tym tygodniu post się nie pojawi. W przyszłym również nie, ale za dwa tygodnie dostaniecie aż dwa - jako rekompensatę.  Dlaczego się nie wyrobiłem? Przede wszystkim jest to spowodowane przejebaną ilością sprawdzianów oraz - w przyszłym tygodniu - próbnymi maturami, które wprowadzają przeogromny, pierdolony chaos w szkole. A w związku z tym - miliard zastępstw, zmian sal, zawirowań w planie i czego tylko sobie życzycie, to dostaniecie, pod warunkiem, że uda wam się włożyć w ten chaos rękę i wyjąć ją w całości.
Kolejnym głównym powodem jest to, że wczoraj od 20.00 do dzisiejszej 06.00 siedziałem w szkole na nocy filmowej. Wstałem niewiele ponad półtora godziny temu, jestem półprzytomny, blady jak śmierć i do tego włosy mam przetłuszczone do granic możliwości. Połączcie mój kiepski stan psychofizyczny z faktem, że trza się uczyć na biologię, angielski, informatykę (kurwa!) i wos, a do tego olimpiadę z wosu (KURWA!) i zrozumiecie, czemu nie ma posta. No, to widzimy się za dwa tygodnie, ewentualnie w przyszły weekend, ale nie obiecuję.
Kończę, bo już mi się aureola z rogów zsuwa ze zmęczenia. Ave.

niedziela, 6 listopada 2016

Dzień Lucyfera – Popijawa u Waśniaka.

Z lekkim opóźnieniem, ale jest.

Wypachniony i wypiękniony popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Polizałem palce i jeszcze raz przygładziłem włosy nad czołem. Mieszanina zapachów wody kolońskiej i dezodorantu była dość... nietypowa. Jebało. Strasznie nieprzyjemnie i drażniąco. Jebało, ale w końcu i woda, i dezodorant był dosyć drogi. Już chciałem wyjść z łazienki, kiedy momentalnie przypomniałem sobie, jak strasznie śmierdziałem po każdej odbytej w życiu imprezie. Czy to za młodu, czy w latach późniejszych... Zawróciłem do łazienki, schwyciłem dezodorant i wpakowałem go do tylnej kieszeni spodni.
W salonie już czekał na mnie Florek - odziany w białą koszulę, ze złotymi spinkami do rękawów. Chciałem jechać samemu, ale syn jakoś nie zgodził się, żebym siedział za kółkiem, mimo obietnicy, że nie będę wracał po zabawie... Może było to związane z ostatnim razem, nie wiem...
Podniosłem ze stolika flaszkę mocnej wódki i rzuciłem do syna:
– No to jedźmy, skoro żeś się uparł...
– Owszem, uparłem się. Może dlatego, że nie chcę mi się co chwila wydłubywać z przedniego zderzaka kawałków czyjejś bramy podwórkowej? – Odparł uszczypliwie.
– Zasłużył... – Zmieszałem się.
– Nie przeczę, też nie lubię Chrabąszcza. Dobrze, wtedy zasłużył na rozjebanie mu bramy. Za drugim razem też. Trzecim... no dobra, nawet na ten trzeci raz zasłużył. Ale, do kurwy nędzy, cztery razy to przesada!
Postanowiłem przemilczeć.
– No dobra tato, jedźmy do tego Waśniaka...
Wyszliśmy z domu, po czym szybko zapakowałem się do auta, na boczne siedzenie. Droga minęła bez przeszkód.
– Joachim! – Ucieszyłem się, gdy otworzył nam drzwi swojego domu.
– Lucyfer! – Zawołał, po czym uścisnęliśmy się po bratersku. – Wchodźcie, wchodźcie. – Ponaglającym gestem wskazał w głąb domu.
– Ruszaj się Florek! – Ponagliłem syna, który niepewnie stał z tyłu.
Waśniak nawet nie próbował udawać, że będziemy siedzieć zwyczajnie, w salonie. Od razu poprowadził nas schodami do piwnicy, a tam pociągnął zamaskowaną dźwignię. Stojący przy ścianie kredens odsunął się w bok, zgrzytając. Za nim ukryte były jeszcze jedne schody, po których zleźliśmy w czeluście ziemi.
W sporawym pomieszczeniu o szarych, chropowatych ścianach, stało mnóstwo bulgocących kadzi i beczek, a w dalszej części pomieszczenie również stół, na którym ustawiono aparaturę, składającą się z mnóstwa rurek i szklanych kolb.
Na środku pomieszczenia stał sporawy stół, za którym już siedziały trzy osoby. Pierwsze dwie byli to najstarsi synowie Waśniaka, a trzecim był Zbigniew Kulicki.
– Dzień dobry, koledzy. – Uprzejmie wstał przewodniczący Rady.
– Cześć. – Rzuciłem, a Florek wymamrotał jakieś niewyraźne "dzieńdobry".
– No panowie, skoro już jesteśmy w komplecie.. – Zaczął Joachim. – ...to pijemy! – Zawołała z uśmiechem.
– A, pijmy! – Podchwyciłem jego tok myślenia i postawiłem przywiezioną flaszkę na stole.
Za mną poszedł Zbigniew i wyciągnął pękatą butelkę whiskey. Synowie Waśniaka też wydobyli butelki z wódką. Waśniak przebił wszystkich, wyciągając całą skrzynkę trunków własnej roboty, których nazw nawet nie spróbuję doprecyzować.
– To zaczynamy zabawę!
***
Choć Florek na początku nie chciał pić, to szybko został przekonany, przy pomocy krzesła, pozbieranych od uczestników pasków do spodni oraz ciężkich, starczych lag. Kiedy był już wystarczająco pijany, mogliśmy go odwiązać, bo sam postanowił kontynuować picie.
Joachim zapalił papierosa. W ślad za nim poszedł Zbigniew. Synowie naszego gospodarza nie palili, ojciec nigdy im nie pozwalał i w sumie, to był już ostatnim palącym w ich rodzinie.
– Chseszzzz Lucyfer? – Spytał mnie.
– Mam własne. – Odparłem, choć byłem w dość podobnym stanie, co on.
Namacałem ręką tylną kieszeń spodni, w której zawsze noszę papierosy. Przez chwilę kląłem pod nosem, nie mogąc nic znaleźć, ale w końcu się udało. Ta paczka musiała dużo przejść, bo czułem, że jest zwinięta w rulon i strasznie twarda. No nic, wyjąłem papierosy, a z innej kieszeni zapalniczkę.
Chciałem sprawdzić markę, ale mój wzrok był zbyt rozmazany, żebym mógł sprecyzować. Moment siłowałem się ze stwardniałą paczką, szukając otwarcia. W końcu namacałem jakąś krawędź i szarpnąłem. Usłyszałem syk, jakby gazu, ale w tej chwili już zapaliłem zapalniczkę.
Powietrze momentalnie wypełnił ogień, który szybko zaczął trawić również stojące wszędzie butelki z płynami. Dalsze zdarzenia z pożaru rozmazały mi się w pamięci, ale wiem, że gdyby nie wnuki Waśniaka, byłoby po nas. I w sumie również po nich, bo zjarałby się cały dom.
Dopiero następnego dnia, leżąc skacowany we własnym domu zorientowałem się, co zaszło. A zorientowałem się tylko dlatego, że coś gniotło mnie w dupę, kiedy leżałem. Gdy wydobyłem to na światło dzienne, okazał się to być nadpalony dezodorant, z oderwanym zamknięciem. Taa, pomyliłem dezodorant z fajkami...
Chociaż w sumie, gorszy od pożaru był kac, który dręczył i mnie, i Florka jeszcze tydzień po pijatyce. Był tak dotkliwy, że kiedy obaj kuliliśmy się przy muszli klozetowej rzygając, zaproponowałem mu wakacje. Kiwnął głową i wrócił do wymiotowania, a ja po chwili mu zawtórowałem...