niedziela, 31 stycznia 2016

"Dom. Dom. Do... Co to tu, kurwa robi?" – Suryn – część II

Okrutne trzy godziny później śpiąca królewna imieniem Jakub postanowiła się obudzić. Suryn dawno nie czuł się tak szczęśliwy. Oczywiście, w odwecie za otrzymany cios poniżej pasa, postanowił słowem się nie odezwać do ośmiolatki, która z pełnym samozadowolenia uśmiechem wkładała swój plecak do bagażnika. Smęcąc coś o bezczelności, wsiadł na tylne siedzenie i skrzyżował łapy na misiowej piersi. Kuba nie bardzo przejmował się jego zachowaniem. Teraz, kiedy wszystko było już przygotowane, rozmawiał z Hassanem, żeby się upewnić, że samolot, którym polecą, nie wybuchnie.
– Nie przejmuj się. – Dobiegł głos ze słuchawki. – Teraz nic nie robimy. Planujemy trochę rzeczy na listopad, ale o tym sza! Polecicie bezpiecznie.
– No, ja mam nadzieję – mruknął, pocierając skronie. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego tak go boli głowa, ale kiedy znajdzie winowajcę, będzie źle. – Bo jeśli jednak coś się stanie...
– Tak, tak. Nogi z dupy powyrywasz i te sprawy... Pamiętam.
Rozmawiali jeszcze chwilę, ale pełne irytacji bębnienie w samochodową szybę zmusiło Jakuba do zakończenia rozmowy.
– Do zobaczenia tato – rzucił, a ten kiwnął mu głową. Za to Ewka nie darowała sobie przytulasa z dziadkiem i powtórzenia po raz enty, żeby wkrótce ją odwiedził. Z Florianem na razie nikt się nie żegnał, bo on i tak odwoził ich jeszcze na lotnisko...

***

– Florek, pamiętasz jak pan Kulicki chciał nas poszczuć psem? – Młodszemu ze Szczypczyków zebrało się na wspomnienia.
– Tiaaa, tylko zapomniał, że jego żonka zabrała go na weekend do spa. – Zauważył ze śmiechem Florek, wyprzedzając na zakręcie niewielką ciężarówkę.
– Biedaczek... Ile szyb mu wtedy wybiliśmy?
Pierworodny udał zamyślenie.
– Pięć, sześć. Przestałem liczyć kiedy rzucił w nas siekierą...
– Był jak dyskobol. Tak się dziwnie zamachnął...
– ...że wybił siódmą szybę... Tym razem w samochodzie. – dokończył, wybuchając śmiechem.
– A miał takiego fajnego malucha...
– No, nawet lakieru nie szło zedrzeć byle czym.
– Dopiero tamtą łopatą. Skąd ją w ogóle wytrzasnąłeś?
– Ehm... No wiesz... Stary Wondek nadal nie ma zwyczaju zamykania szopy na tyłach...
– Nadal?! Co mu zapieprzyłeś? – Kuba nie krył zdziwienia, przypominając sobie chodzącego o lasce staruszka ze sprawnością szesnastolatka.
– Ostatnio? Konewkę, bo tatuś do tych swoich krzaczków potrzebował.
– A co się stało z naszą? Tą cynową?
– Zaginęła... – Zdecydowanie zbyt szybka odpowiedź brata wzbudziła ciekawość Jakuba.
– Florek, nie pierdol.
– Taaaato, wyrażaj się! – Odezwał się pełen nagany głosik z tyłu.
– Cicho córcia! Wujek coś kręci!
– Jak zawsze tato. A ty miałeś języka pilnować! – nie dawała spokoju Ewka.
– Dokładnie Kubuś. Jeszcze ci ucieknie! – Podchwycił Florian, wdzięczny za upór bratanicy.
– Nie zmieniaj tematu! Co zrobiliście, bo pewnie tato też za to odpowiada, z tamtą konewką?
– No przecież wiesz że cyna dobrze się sprzedaje...
– Co?!
– No tak braciszku... A muszę ci powiedzieć, że to cholerstwo może i było ciężkie, ale za to zapłacili nieźle – Uśmiech satysfakcji pojawił się od razu.
– Ale czemuście kur... Rrr.. Sprzedali konewkę?
– Bo była cynowa.
– Ale co, pieniędzy chyba wam nie brakowało? – Kuba już nic z tego nie rozumiał.
– No nieeee...
– Więc po kiego ch...rabąszcza ją sprzedaliście?
– Nie musisz wszystkiego wiedzieć...
– Florek do kurwy nędzy! Jestem częścią tej jebanej rodziny, więc nie pierdol, tylko gadaj prawdę!
Chwila ciszy i napięcia.
– O, patrz, lotnisko! Chyba musicie już iść, bo inaczej spóźnicie się na samolot. – Oznajmił Florian, ignorując wściekłe prychnięcie brata.
– Ja się kurwa dowiem!
– Tak tak, oczywiście... Miło było cię widzieć braciszku!
– Ciebie też. Mimo, że coś ukrywasz cholero jedna...
– Do zobaczenia mała – Kiwnął Ewie. – I... To Coś...
– Suryn jestem! – Oburzenie misia nie wzbudziło litości Szczypczyka.
– Tak tak, to cześć! – Odjechał z piskiem opon i tyle go widzieli...

***

Na lotnisku byli z piętnastominutowym wyprzedzeniem, nie było czego się obawiać. Szybkie pożegnanie z Polską, jeszcze szybsza odprawa i w oka mgnieniu znaleźli się na siedzeniach samolotu. Miła stewardessa spojrzała pobłażliwie na małą dziewczynke z wielkim misiem na kolanach i zaproponowała Kubie coś mocniejszego na odprężenie. Ten jednak zbył ją machnięciem ręki, już i tak czuł się jak na kacu. Ojciec miłosiernie zarezerwował im osobną kabinę, gdy tylko zobaczył w jakim nastroju znajduje się jego latorośl. Nie chciał przez cały tydzień odbierać telefonów od władz linii lotniczych w związku z jego upierdliwym zachowaniem...
– Mogę już zejść? – Pełen poirytowania głos Suryna przerwał ciszę. Nikt nie zwrócił na niego większej uwagi. Ewka zabrała się za jakąś bardzo interesującą książkę, Jakub rozmawiał z kimś przez telefon... Miś więc bez słowa zsunął się z kolan dziewczynki i z cichym uderzeniem upadł na ziemię.
– Miło, że się mną interesujecie. – Mruknął, podnosząc pluszowy kuferek. Już miał rozpocząć kolejną falę marudzenia, gdy jakiś niewielki, migający przedmiot przypięty, pod fotelem Jakuba, przykuł jego uwagę.
– Yyy, tego tu chyba nie powinno być, prawda?
– O czym ty znowu... Cholera!
Ewa podniosła głowę znad książki i zobaczyła, że jej ojciec pobladł.
– Zabiję go! Miało być bezpiecznie!
– Tatusiu, wujek Hassan znowu zostawił swoje zabawki? – Spytała, za co zarobiła pełne wściekłości spojrzenie od ojca. W kilka sekund później hinduski terrorysta już zbierał sporą zjebkę.
– Ale Kuba, to pewnie jedna z niewypałek, takich co tylko mają postraszyć...
– NIC MNIE TO, KURWA, NIE OBCHODZI! JAK WYŁĄCZYĆ TO CHOLERSTWO?!
– Tatusiu... A ten napis... ON/OFF... To nie tego potrzebujesz?
– Odezwę się później, Hassan...
Kuba ostrożnie wyjął prawdopodobny ładunek z rąk córki i przyjrzał mu się uważnie. Rzeczywiście, zaraz pod migającą diodą znajdował się wyłącznik... Że też ten cholerny misiowy kaznodzieja tego nie znalazł! No oczywiście, lepiej przyprawiać go o zawał...

***

Reszta drogi przebiegła w spokoju. Po wylądowaniu od razu wsiedli do taksówki, która stanęła w standardowym, nowojorskim korku. Około godziny dziewiętnastej nareszcie wsiedli do windy i zajechali na swoje piętro. Z nerwów Jakub miał problemy z otwarciem drzwi, co wkurzało go coraz bardziej, ale w końcu i to się udało. Pełen szczęścia i nadziei na spokój po podróży wszedł do apartamentu i momentalnie zamarł. Zobaczył trzech kompletnie pijanych facetów, ściany ubrudzone czymś trudnym do zidentyfikowania, stojącą na balkonie zebrę i zszarzałe zwłoki zwisające na sznurze z wbitego w sufit gwoździa. Przygarnął do siebie Ewkę i zakrył jej oczy rękami, mimo jej głośnych protestów.
– Nie wiem, co tu się działo i nie chcę wiedzieć, ale do rana ten syf ma zniknąć! – Syknął do Potworki, która siedziała na kanapie z jakimś obcym... Mężczyzną? Zresztą, teraz to nie ważne.

niedziela, 3 stycznia 2016

"Dom. Dom. Do... Co to tu, kurwa robi?" – Suryn – część I

Nastał nowy, piękny dzień. Prawdopodobnie najpiękniejszy ze wszystkich, które w ostatnim czasie minęły. Przynajmniej dla Suryna, który wesoło pogwizdując, spakował swój niewielki bagaż i z uśmiechem samozadowolenia schodził po skrzypiących schodach. Nareszcie! Wróci do domu, do Nowego Jorku i do swojej ukochanej kolekcji Biblii w różnych tłumaczeniach, która, swoją drogą, była dość pokaźna. Wieczorem zafunduje sobie porządną kąpiel w rumiankowym płynie do płukania i zmyje brud tego plugawego miejsca. Brrr! Jak mu w ogóle udało się tu wytrzymać całe dwa tygodnie? Wśród tych a...aaa...ateistów! Cóż za gorszące słowo! I jeszcze te dzieci, małe, bezbronne, a mówiące takie rzeczy, że... Ach! Święty Piotr z pewnością przewraca się w grobie!
– Jakubie! Czas nagli! – zawołał z udawanym przerażeniem. W rzeczywistości przestawił zegarek o dobre 45 minut do przodu, żeby mieć pewność, że wyjadą najwcześniej jak to możliwe. Jednak coś tu nie grało. Rodzinka już dawno powinna pakować walizki do samochodu, a tymczasem... Głucha cisza. Suryn postawił swoją skórzaną torbę na chodniku i wrócił do rezydencji, a tam... Nic! Kompletnie. Na parterze - żywego ducha nie było. Ale kiedy zaczął wchodzić po schodach... Chrrrrrr!
– Oni sobie chyba jaja robią – warknął miś, otwierając drzwi sypialni Jakuba. Widok niestety był taki, jak się obawiał - mężczyzna spał w najlepsze. Miś westchnął przeciągle, skoczył do kuchni po najbardziej szklany talerz ze szklanych i wrócił do sypialni.
– A to za to, że zapakowałeś mnie do worka – mruknął, robiąc zamach. Talerz już prawie leciał w stronę ściany, kiedy usłyszał za sobą niewinny głosik:
– I tak się nie obudzi.
Dawny egzorcysta odwrócił się i zobaczył przed sobą wymazaną błotem Ewkę, z rozwianymi włosami i szerokim uśmiechem na twarzy. W ręce trzymała swój różowy plecaczek.
– Oddycha, więc go nie zabiłaś... – zaczął kalkulować, próbując zrozumieć, o co chodzi. – Nie mógł się też upić, bo go wczoraj pilnowałem... Nie otrułaś go, sprawdzałem co je....
– Ale o wodzie nie pomyślałeś... – podpowiedziała ośmiolatka, zakręcając kosmyk włosów na palcu.
– Coś ty zrobiła?!
– Apteczkę znalazłam. Chciałam porządki zrobić... No weź! Nie patrz tak na mnie!
Załamany miś ledwo powstrzymał cisnącą mu się na usta wiązankę niewybrednych przekleństw i mruknął tylko coś o kolejnej straconej duszy. Wyminął dziewczynkę, by desperacko szukać jakiegoś ratunku w zaistniałej sytuacji.
– Wujek Florek jest u pani Kasi – usłyszał pełen zadowolenia głos. – Więc w sumie zostało ci poczekać aż tatuś się obudzi.
– Chwila, a ty gdzie idziesz?
– No przecież nie na marne go usypiałam! Bawić się idę!
I wybiegła w podskokach. Nie widziała załamanego wyrazu twarzy Suryna, który załamywał ręce nad swoim ciężkim losem i pytał Boga o sprawiedliwość.

piątek, 1 stycznia 2016

HAPPY NEW YEAR! Kolejna libacja.

Trochę przed opowieścią Balzaela...

Jakub Szczypczyk przed wyjazdem na wakcje prykleił do szafy kartkę z "Listą rzeczy, których NIE WOLNO, KURWA, robić." Była to kartka A4, na której drobną czcionką wydrukowano całą masę punktów, wymienionych od myślinków. Było ich około stu. Kopię dostał Hassan. Dłuższą, bo z wydrukowanymi punktami dodatkowymi dostał wyznaczony do pilnowania pozostałej dwójki i mieszkania Matthew. Jako jedeyny zadał sobie trud przeczytania całej listy. Punktów było sto pięćdziesiąt osiem. Niektóre były nadzwyczaj... niezwykłe. Oczywiście nikt nie miał najmniejszego zamiaru się do nich stosować. Ich wyjazd był idealną okazją. Więc pewnego dnia, punkt dwudziesta, spotkali się w trójkę w mieszkaniu Jakuba. Nasuwała się Hassanowi pewna piosenka: Starych nie ma, chata wolna i jest bal. Fest muzyka, tańce dzikie i pięć lal. Aczkolwiek jej tekst uległ zmianie: Jakuba nie ma, chata wolna i jest raj. Fest alkohol, bluzgi dzikie, choć bez lal!  Na ostatnie słowa, Potworka udawała oburzenie, ale nie za długo. Zgodnie ze słowami piosenki, wyciągnięto zapasy polskiej i rosyjskiej wódki. Hassan przytargał jakieś od swoich licznych "znajomych", Matthew zawsze trzymał coś u siebie w mieszkaniu, a Igzli (nie wiadomo jakim cudem) wydobyła zapasy ze swojej szafy (zapewniając, że alkohol nie jest wcale przestarzały i nie leżał tam nie wiadomo jak długo). Jednak początek libacji przerwało pukanie do drzwi. Stał za nimi Casper McMyer, sąsiad zwany przez Jakuba "pierdolonym nerdem".
– Wiem, że Szczypczykowie wyjechali i chciałem zobaczyć co z mieszk... – Nie dano mu jednak dokończyć, bo Hassan i Matthew złapali go za ręcę i wciągnęli do salonu, a Igzli zamknęła drzwi mieszkania.
– Ale co jest? Co z wami? – Protesty stłumiono wpychając mu do gardła szyjkę szklanej butelki. Otwartej. Ognista ciecz spłynęła mu do gardła prawdziwym potokiem. Wywołała jeszcze większy ogień niż zwyczajnie, bo była to ta podejrzana flaszka od Potworki. W tym samym czasie z innej swojej butelki waliła sama Szafarka. Po opróżnieniu ćwierci butelki, puszczono feralnego wędrowca, a oprawcy sami łyknęli po podobnej ilości błogosławionego płynu. Casper miał ewidentnie słabą głowę, bo od razu doszedł do stanu tak zwanej "wątpliwej trzeźwości". Ale bawili się dobrze w swoim towarzystwie. Dwudziesta druga. Zaczęli odczytywać co zabawniejsze punkty z listy.
– "Nie wolno dokonywać stosunku seksualnego z rurą odpływową toalety." – Przeczytała Igzli.
– "Nie wolno wypróżniać się pod poduszkę fotela." – Przeczytał Hassan.
– "Nie wolno usmarować telewizora wydzielinami pokopulacyjnymi." – Przeczytał Casper, patrząc na kartkę Igzli. – "Kategorycznie zabrania się stawiania w przedpokoju narzędzi tortur." – Odczytał Matt.
Druga rundka, w tej samej kolejności.
– "Zakaz zatykania mojej strzelby jedzeniem."
– "Nie wolno umieszczać w DVD piły tarczowej."
– "Nie wolno lepić i ożywiać golemów w mieszkaniu."
– "Kategorycznie zabrania się dekorowania sufitu wyprutymi wnętrznościami."
– Dobra, skończmy czytać te głupoty. – Powiedziała Potworka.
– Wiecśśe co... – Zaczął zalany Hassan. – Zawsze chćśśśałem mieć zebrę...
– To chodźmy do zoo-o-o... –  Wybełkotał Casper.
– Choćśśśmy! – Wrasnął Matthew.
Po niedługim okresie piętnastu minut byli w zoo, przeskoczyli płot i zobaczyli zebry. Potworka wskoczyła na grzbiet jednej z nich i dosłownie ruszyła co koń... Przepraszam, co zebra wyskoczy.
– Wiśśśta wjo, jebany mutańće końja!
Cała trójka pognała za szalonym jeźdźcem, który skoczył ponad ogrodzeniem. Biegnąc przez miasto, pozostali uderzali zebrę po tyłku krzycząc:
– Szybćej moderfukeże!
O dziwo, żadnej trudności nie przedstawiało wtransportowanie zwierzęcia windą na dwunaste piętro i wejście z nim do mieszkania. Będąc już w salonie, postanowili nadać jej imię.
– Może Agnessss? – Zaproponowała Potworka.
– Albo Dredd? – Wysunął swoją wersję Casper.
– Chwila, to jezddd on tszy ona? – Zapytał Hassan.
Pytanie o płeć nie spodobało się zwierzęciu, które wpadło w szał i posłało kopnięciem na ścianę pytającego. Z rozcięcia z tyłu głowy wydobyło się trochę krwi, która pozostała na ścianie. Dodatkowo rozmazały ją jego ręce, bezwiednie szukające głowy. Następnie z kopa dostał Matt, który również zrosił ścianę posoką i jakimś dziwnym zielonym glutem.
– Tsssso to? – Spytał Casper.
Zamiast odpowiedzi Żniwiarz wydobył rozbitą butelkę skondensowanych dusz. Dusz już nie było.
– Wyciąg sss duchóff. Duchoza.
– A tak wogle jezdeźźź prawiczkiem ńe? – Spytał Hassan Caspra.
– Nnno...
Na to zareagowała Potworka, która rzuciła na niego jakiś urok. Złapał zebrę za grzywe i zamknął się z nią w łazience.
– Juszsz ńe długo ńe będź... Hik... eee... – Czknęła.
Ktoś zapukał do drzwi, po czym wtargnął. Był to strażnik zoo.
– Przepraszam, nie widzieli państwo zebry?
– Oszsz kurwa... – Rzekł Matthew, po czym przywalił pracownikowi w łeb.
Ten legł na ziemi.
– Tso terazzz?
– Wieszamy gada! – Rzekł przytomnie Hassan.
Po chwili gwóźdź był w suficie, na nim sznur, a na sznurze mężczyzna.Dalsze obrazy zaczęły się rozmywać w pamięci uczestników wieczoru. A potem to już była trochę inna historia...