niedziela, 4 października 2015

Dzień Floriana – Wspomnienia.

   Jest chyba piąta rano. Jeszcze przed chwilą smacznie spałem w starym pokoju Kuby... Teraz już nie śpię, a to za sprawą gołębi. Gruchają jakby była wojna. Nagle huk i już cisza. W końcu się przemogłem i wstałem. Półprzytomny podszedłem do okna. Zdążyłem zobaczyć tatę, ze strzelbą na ramieniu, ale po chwili wszedł z powrotem do domu. Na parapecie za moim oknem było trochę pierza, krwi i mięsa. Dobrze, że trafił. Całkiem już obudzony podszedłem do szafy po dres. Poranna przebieżka odbędzie się dziś wcześniej.
   O siódmej siedzieliśmy już na śniadaniu. Gdy Kuba chciał pomóc tacie w kuchni, dostał taką wiązanką, że w podskokach wrócił na krzesło. Wyłapałem z tego słowotoku coś, o jajecznicy robionej przez mojego braciszka. Mistrzem kuchni to on nie był. Podczas jedzenia ojciec powiedział, że na obiad będzie rosół z gołębia. Szkoda, że tylko ja wiedziałem skąd wziął się gołąb. Kuba szarpał się z Ewą, krzycząc, że nie może posmarować tosta czekoladą. Kiedy tatuś spróbował się wtrącić i powiedzieć, że to tylko dziecko, dostał czekoladą w twarz. Wstałem od stołu i zwiałem na górę.
  Około dwunastej graliśmy z Jakubem w warcaby, prowadząc przy tym rozmowę.
– Mówisz, że zadzwoniła? – Spytałem.
– No, ma przyjść po obiedzie. – Powiedział.
– A jak tam uczucia po latach?  – Rzuciłem zaczepnie.
Skrzywił twarz w jakiś niezidentyfikowany grymas i odparł :
– Wal się. – A po chwili dodał: – A jak tam było w pace?
– Nie najgorzej. – Odpowiedziałem całkiem szczerze.
– Serio? Podobało ci się tam?
– Eech... Kwintesencja tradycji rodzinnej. Pamiętasz jak wuj Barnaba opowiadał nam o ucieczce z łagru na Syberii?
Skinął głową. Nie przerywaliśmy gry, a ja przypomniałem sobie urywki z rozprawy. "Przyznaję się do wszystkiego wysoki sądzie..." Mdlejący ojciec i blednący brat... Nawet sędzia zdziwiony...  Adwokat dosłownie się posrał, a prokurator... uśmiechnął... "Wyrok : Kara łączna dwadzieścia lat" Siedemnaście odsiedziane. Ocknąłem się. Kuba patrzył i czekał na mój ruch. Dalej już wspominałem nie przerywając gry. Dialog prowadzony na pół roku przed rozprawą:
– Jesteś pewien Azor? – Zapytałem, mając marne osiemnaście lat.
– Jasne. Prosta robota. – Odparł blondyn, którego skręcone włosy zalegały za uszami. Obaj patrzyliśmy na szesnastolatka, skrępowanego linami i szmatą w ustach. Patrzył mokrymi od łez oczami, aczkolwiek wyglądał żałośnie, leżąc w bagażniku czerwonego forda.
– Jedziemy? Zamykaj Florek! – Krzyknął Azor wsiadając za kierownicę.
Spojrzałem chłopakowi w oczy. Był praktycznie w moim wieku. Jednakże zatrzasnąłem bagażnik i usiadłem na fotel pasażera. To nie było to samo co napady czy kradzieże samochodów. Tu czułem odpowiedzialność, czułem, że coś może pójść nie tak. Byliśmy już na międzymiastowej. Czekał na nas srebrny ford. Wysiadł z niego podstarzały holender, wraz z tłumaczem. Widziałem ich już wcześniej. Holender otworzył walizkę, w której było sto tysięcy złotych. I nagle... "STAĆ! POLICJA!" Obracam się w stronę głosu, wyciągam parabelkę. Dup. Dostałem kolbą w łeb od tłumacza. Zasrany kapuś.
 Potem rozprawa i Zakład Karny w miateczku Zapadlisko. Siedemnaście lat. Byłem najmłodszym z osadzonych. W jednej celi siedziałem z Arbitrem, który wpadł za strzelaninę z policjantami oraz Beńkiem, handlarzem narkotyków. Akurat ci dwaj mnie lubili, dlatego powiedzieli mi, że Hardy ma mi spuścić łomot na stołówce. Strażnicy oczywiście nie chcą się mieszać. Nie lubią osób, które handlują dziećmi, mówił Arbiter, a ty jeszcześ nowy, dodaje Beniek, mamy nadzieję, że sobie poradzisz. Tegoż dnia, w drodze na stołówkę zaczepił mnie oficer Nikołaj Sarakiewicz zwany przez więźniów Sraką.
– Walcz dzielnie chłopcze. Lubię cię, więc ostrzegam - dziś coć się zdarzy. A i postawiłem na ciebie trzy stówy. Jak wygram, podrzucę ci trochę "udogodnień".
 I odszedł. Na stołówcę panowało milczenie. Nagle wszyscy się rozsunęli i z tłumu wyszedł Hardy. Dwa metry dziesięć wzrostu, sto piętnaście kilo wagi. Łysy z mnóstwem kolczyków. Największy siłacz w pace. Wstałem. Wiedziałem co się wydarzy.
– Wyrwę ci ręce. – Warknął.
Zamachnął się lewą. Ledwie się uchyliłem, dostałem w ramię. Zakręciło mną i wylądowałem na stole. Tłum ryknął. Złapałem metalowe krzesło. Spojrzałem pod ramieniem, nie wstając. Hardy szedł do przodu. Wstałem z półobrotem. Walnąłem go krzesłem w żebra. Schylił się, próbował zasłonić. Waliłem krzesłem bez opamiętania. W końcu je odrzuciłem. Hardy leżał posiniaczony, krwawił. Więźniowie się rozstąpili. Ujrzałem jak oficer Miron "Tatar" Tatarzyński podaje Srace plik banknotów. Ktoś zabrał Hardego do ambulatorium. Sraka poklepał mnie po plecach, Arbiter i Beniek unieśli na rękach. Spłynęła na mnie chwała. Potem miałem spokój, a raz w tygodniu dostawałem do celi paczkę, a to z czekoladą, a to z ręcznikami, kosmetykami, książkami. Słodyczami dzieliłem się z kumplami z celi. Resztę chowałem pod materac, do takiej mojej skrytki. Po siedemnastu latach dostałem dobre sprawowanie. Wniosek podpisał Sraka, który został naczelnikiem. Zawołał mnie do swojego gabinetu i wręczył wniosek. Miałem trzydzieści cztery lata.
– Co teraz zrobisz?
– Zamieszkam u ojca, w rodzinnym domu, na wsi.
Skinął głową i wyszedłem. Pod aresztem czekał tata. Wspomnienia się rozmyły.
– Przegrywasz. – Rzucił Kuba.
Uśmiechnąłem się.
– Każdy czasem przegrywa. Ważne jest znaleźć radość w porażce. Poza tym chyba Kasia puka do drzwi. – Wstałem, braciszek też. Pobiegł schodami w dół, a ja się uśmiechnąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz