niedziela, 2 sierpnia 2015

Dzień Hassana - Sny w domu Jakuba

   Sny mogą być przekazem od istot niematerialnych lub innowymiarowych. Choć w większości są bredzeniem naszego zmęczonego mózgu. Sami oceńcie ten przypadek.
   Pili już od trzech godzin. Zaczęli dopiero o północy, bo Ewka nie zasnęła wcześniej, a Kuba kategorycznie odmówił instalacji drzwi dźwiękoszczelnych, ponieważ uważał, że odwróci się to na jego niekorzyść. Decyzję poparł jakimś bredzeniem o mutacjach.
   W każdym razie już pili i Kuba wpadł na pomysł.
– Wiecie, za jeden kontrakt na kałachy, gość się nie mógł wypłacić, więc dał mi takie tabletki. Wczoraj je przyniosłem. To jak?
– Dawaj stary! – Ryknęliśmy z Matyjaszem.
– Trzeba je dupnąć do szklanki wody i odczekać pięć minut.
Po pięciu minutach przed każdym z nas stała pieniąca się, różowa woda.
– No to gul. – Rzekłem.
Zaczęło mi się kręcić w głowie. Doczołgałem się do fotela i runąłem jak długi. Potem było ciemno.
Obudziłem się w ciemnym, dużym pomieszczeniu. Przede mną stała kobieta. Wysoka, blond, szczupła. Miała wielkie niebieskie oczy i długą biała suknię. Bił od niej nieziemski blask.
– Witaj. –  Powiedziała równie pięknym, co ona głosem. - Pokażę ci pięć snów, a ty odgadniesz dzięki nim moje imię i przekażesz przesłanie. Zgadzasz się?
– Tak. – Odpowiedziałem, choć czułem się trzeźwy i ani trochę nie naćpany.
Błysk. Huk. Nowa sceneria.
Co najmniej niezwykłe. Horyzont mieniący się dziwnymi barwami. Anormalne kształty i bryły. Nie mające prawa do istnienia na Ziemi, kolorowe cosie łamiące wszelkie prawa fizyki. Różnobarwne glutowate byty, wydające się posiadać inteligencję, noszące przedmioty i obiekty zwykłe i niezwykłe. Prawdziwa i czysta fantasmagoria. Ta sama kobieta, lecz ozdobiona dodatkowo złotymi kolczykami i bransoletami.
- Oto Hlanevle Loareis. Dom Meridgane, pozostałości koszmaru Hlatta, posiadającej moc boską - zaledwie ułamek mocy Pana Umysłów.
- Eeee... - Wydukałem tylko.
- Drugi sen. Teraz.
Znów błysk i huk. Znowu nowa sceneria.
Tym razem bardziej zwyczajnie. Góra, ścieżka wiodąca na szczyt, skuci łańcuchem ludzie, idący pod górę. Obok morze i czarny statek przycumowany do rozklekotanego mola. Ona w tym samym stroju.
– Niewolnicy płynący na Czarnej Galerze do Brek Zarith się zbuntowali. Powstanie stłumiono, a teraz chcą ich ukarać. Dlatego przywieźli ich na Skałę Oprawców.
Jej wykład wstrzymał olbrzymi głaz, spadający z góry. Przerwał on łańcuch w połowie i więźniowie zaczęli pierzchać jeden po drugim.
– Czemu mi to pokazujesz? - Spytałem.
– Historia jest nieodzowną częścią filologii. Bierze się z niej wiele określeń.
Trzask i huk.
Morze. Dwa statki. Na pierwszym pełno ludzi. Czarnych, z wrzodami ociekającymi ropą. Lamentujących. Drugi oddalony. Z armatami. Strzelają do pierwszego. Celnie. Statek tonie.
– Byli chorzy na czarną ospę. – Mówi rozmówczyni w sukni w stylu wiktoriańskim. - Ludzie uwielbiają rozwiązywać problemy poprzez pozbycie się ich. Często strzałem z broni.
Przyzwyczajam się już do tych trzasków.
Nowy Jork? Feministki manifestują o coś na placu. Bez staników. Policja stara się je zwalczać. Woda, gaz, gumowe kule, prąd.
Ona wśród nich, ale wpatrzona we mnie i nieruchoma. Ubrana. Słyszę jej głos, choć z daleka.
– Jeśli kobieta chce, może być silna. Nawet w obliczu tragedii.
Siwy dyyyym. Musiałem.
Mieszkanie. Trochę zasyfiałe, ale znośne. Kuba? Młodszy, wygląd mniej poważny. Już pamiętam, to jego dom! Godzinami tu paliliśmy! Wchodzi ta kobieta. Z wózkiem. Kuba się odwraca, trzyma broń. Pistolet. Strzał. Głowa kobiety bucha krwią z dziury w czole. Wózek zostaje ochlapany. Ona upada.
Błyski.
Ciemne pomieszczenie, to z początku tej schizy. Ona w szarej sukni, włosy spięte w kok.
– Już wiesz, kim jestem?
Połączyłem fakty, pogrzebałem w pamięci. Odpowiedziałem.
– Joanna Jakaśtam. To ciebie Kuba... – Powstrzymałem się od kończenia zdania. Ona nie.
– Zgwałcił. Zabił. Pozbawił dziecka. Przekaż Ewie, że będę ją chronić. Jego też, bo mu wybaczyłam. Jeszcze się odezwę.
Wyrwałem się ze snu. Pozostali też na nogach. Włącznie z Ewką.
– Ostry towar. – Rzuciłem.
Jakub zaczerwienił się jak nigdy.
– Ja... Przyniosłem z biura rozpuszczalne wapno zamiast... – Wydukał zawstydzony.
Za to moja mina zrzedła natychmiast. Czy to była prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz