czwartek, 25 lutego 2016

Dzień Waldemara – Wojna. Część III

Zerwiłeb rzucił się w bok, pod ścianę, po czym ruszył biegiem. Waśniak spodziewał się takiego postępowania. Lufę Thompsona trzymał nisko. Wycelował w ścianę, przed Zerwiłbem. Nacisnął spust i nie przestając strzelać przesunął karabin w kierunku biegnącego. Uciekinier nie zauważył sunącym na spotkanie jego nogom pocisków, a przynajmniej nie do momentu, gdy było za późno. Kilka pocisków przeszyło nogi szczurowatego radnego na wysokości łydek. Zerwiłeb zrobił fikołka w powietrzu i uderzył twarzą o ziemie.
– Wiesz jak to mówią moje wnuki? Jupikajej, maderfaker! – Zawołał uradowany Waśniak.
Odpowiedział mu jęk bólu i porażki.
Jednakże jest jeszcze druga, równoległa scena...
Waldemar Chrabąszcz został postrzelony w lewe ramię. Wciąż jednak stał na nogach i trzymał pistolet. Naprzeciw niego stał Szczypczyk, trzymając dubeltówkę.
– Czekałem na to, skurwysynu. – Rzucił Szczypczyk.
– Jeszcze się naczekasz... – Chrabąszcz strzelił na oko, bez celowania.
Kule weszła pod lewym płucem, zahaczając o żebro i wyszła z drugiej strony. Nie naruszyła żadnych ważniejszych narządów. Mimo to, Lucyfer zwinął się z bólu. Chrabąszcz uśmiechnął się i podszedł bliżej, celując z pistoletu w głowę. Wydawało mu się, że już wygrał. Podszedł na tyle blisko, że przytknął lufę broni do głowy swojego największego wroga.
– Uwierz mi Szczypczyk, ja też długo czekałem. – Powiedział.
Lucyfer jednak to przemyślał. Uderzył dubeltówką jak pałką w brzuch przeciwnika, jednocześnie rzucając się do przodu. Waldemar poleciał do tyłu i upadł na ziemie. Szczypczyk wykopał mu pistolet z ręki i przystawił lufę broni do prawego ramienia Chrabąszcza.
– Jak ujebie ci rączkę to się ucieszysz? – Wycedził pytanie.
W tym czasie przyszedł Waśniak. Oparł się na skierowanym lufą do ziemi karabinie i czekał. Waldemar zbladł. Szczypczyk nacisnął spust. Ciche stuknięcie. Skończyła się amunicja. Lucyfer zdjął jedną rękę z dubeltówki i pogrzebał w kieszeniach. Pusto. Nie miał więcej amunicji. Waldemar podejrzliwie patrzył, podniósłszy głowę. Szczypczyk był wściekły. Podrzucił broń, złapał ją za lufę i uderzył jak maczugą. Kolba spadła na nos i górną wargę. Pociekła krew. Na pewno Chrabąszcz miał złamany nos.
– Dość, zanim się pozabijacie! – Drogą poniósł się władczy głos.
Kulicki z zabandażowaną nogą podszedł kuśtykając do pozostałych.
– No, ładne posiedzenie rady. Czterech rannych obywateli, czterech rannych radnych i jedna martwa Majewska.
– Czterech rannych obywateli? – Zdziwiony spytał Waśniak.
– Tkaczyk z kulą w żołądku, Mąkal z przestrzelonym barkiem i małżeńśtwo Zielińskich pociachani odłamkami szkła z szyby. – Kulicki wyliczał na palcach. – Dodatkowo jak już mówiłem martwa Majewska, która chyba dostała tylko w łokieć. A jeśli chodzi o radnych, ja kuśtykam, Michał (Zerwiłeb) przez przynajmniej tydzień będzie jeździł na wózku, Lucyfer z dziurą w brzuchu i zakrwawiony Waldemar. a, właśnie, wstawaj Waldemar, a nie leżysz na glebie!
Chrabąszcz wstał z ziemi, chwiejąc się, ale ostatecznie stanął na nogach.
Wtedy Kulicki wyciągnął pistolet i strzelił mu w nogę, nad lewym kolanem. Chrabąszcz upadając złapał się za to miejsce. Uderzył twarzą o ziemie, bardziej podrażniając złamany nos.
– Jesteśmy kwita Waldemar. Innych konsekwencji z tego zamieszania wyciągać nie będę.
Ból był tak duży, że Chrabąszcz nie mógł nawet krzyczeć. Poniósł sromotną porażkę. Klęska. Nie tylko plan poszedł się jebać, ale Waldemar zarobił dwa postrzały i złamanie nosa. Kiedy zmaltretowany radny rozmyślał nad swoją klęską oraz ewentualnym dalszym postępowaniem, Waśniak i Szczypczyk podawali sobie ręce.
– Musimy opić ten sukces, Szczypczyk.
– Proszę, mów mi po imieniu, Lucyfer jestem.
– Joachim. To co, idziemy na wódkę?
– Chodźmy.
Kulicki również zaczął się oddalać, dlatego rzucił przez ramię:
– Do zobaczenia na obradach w przyszłym tygodniu koledzy!
Wszyscy zaczęli rozchodzić się w swoje strony. Do chrabąszcza podszedł emerytowany lekarz wojskowy, który w tej wioseczce znalazł swój azyl. A w szczególnych przypadkach, gdy komuś z wioski coś się stało, trzepał mnóstwo kasy na wygórowanych cenach leczenia. Oczywiście, jeśli ktoś chciał mógł zapieprzać do najbliższego szpitala, półtora godziny drogi. Dzisiaj stary lekarz dużo zarobił. Uwielbiał cotygodniowe posiedzenia rady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz