środa, 24 lutego 2016

Dzień Waldemara – Wojna. Część II

Waldemar był przerażony. Jego plan uwzględniał sprowokowanie pozostałych członków rady, ale nie spodziewał się, że ci starzy popierdzieleńcy zabrali ze sobą broń. Fakt, on też zabrał, ale przecież był sprytniejszy od tych idiotów! Chciał być bezpieczny, gdyby gorąca krew dziadyg zawrzała, a wtedy mógłby zabić któregoś, pozorując obronę konieczną. Ale teraz cały plan poszedł się jebać. Postrzelony Kulicki. Tylko postrzelony. I trzech dziadów biegających z bronią. Intryga, która miała dać Waldemarowi Chrabąszczowi władzę, dała wyłącznie wojnę i aż wojnę. Kuźwa! Teraz Waldemar nie miał pojęcia jak wszystko się potoczy. Wiedział jedno - będzie źle. Chrabąszcz biegł drogą. Trzeba było się zorganizować. Tamci na pewno myślą podobnie. Już kiedyś była taka sytuacja. W lesie. Tam była strzelanina. Teraz zaś... Teraz polem walki jest cała wioska. Brutalnej walki o władzę. Szczęk karabinu. Świst kul. Waldemar skoczył w bok. Śmignęła wiązka kul. Część wbiła się w ziemię, część zbłądziła w powietrzu, część wgryzła się w ściany domów. Tkaczyk, pracownik Lead Farm, który dojeżdża z Warszawy szedł tą ulicą. Chrabąszcz zauważył jak padł na ziemię. Czerwona plama wykwitła mu na brzuchu. Waldemar ukrył się za załomem jakiegoś domu. Zauważył Waśniaka podczas przeładowywania Thompsona. To on strzelał.
– Wyłaź gnido! – Zawołał. – Chciałeś strzelaniny? To masz! – Terkot. Kule uderzyły w ścianę, za którą siedział Chrabąszcz.
Waldemar miał pomysł. Jeśli przebiegnie na drugą stronę, będzie mógł w spokoju się oddalić. Waśniak go nie znajdzie. Tylko podczas przebiegania może zarobić kilka kulek. Raz kozie śmierć. Pędem rzucił się przez ulicę. Terkot. Chrabąszcz rzucił się na ziemię, przeturlał i biegł dalej. Wycelował lufę pistoletu w stronę napastnika. Strzelił w ogóle nie patrząc. Ktoś krzyknął. Nieważne. Chrabąszcz musiał zgubić prześladowcę. Wbiegł w labirynt uliczek. W tym czasie Waśniak popatrzył na młodego mężczyznę z przestrzelonym barkiem. To chyba był pracownik Zbożaxu. Chciał podkraść się od tyłu i obezwładnić Waśniaka. O ironio, postrzelił go jego szef!
W tym samym czasie Szczypczyk szedł ulicą w innej części wsi. Obie ręce zaciskał na dubeltówce, jak przy polowaniu. Był uważny, patrzył, czy ktoś nie zajdzie go od tyłu. Nie musiał. Zerwiłeb przyszedł z naprzeciwka. Jego rewolwer celował w Szczypczyka. Lucyfer powoli zaczął nakierowywać dubeltówkę na "kolegę" z rady. Zaprzestał gdy usłyszał:
– Ani drgnij Szczypczyk, bo podziurawię ci płuca. A może i parę innych narządów. – Nawet z pięćdziesięciu metrów Szczypczyk widział szczurzy uśmiech.
– Dlaczego celujesz do mnie, Zerwiłeb? To Chrabąszcz postrzelił Kulickiego.
– A co was różni? Fakt, że poglądy na wszystko. Ale obaj jesteście tak samo popierdoleni. Chrabąszcz już ma przesrane za tamto, ale ty "nic" nie zrobiłeś. Skoro nic, to i nic ci nie zrobią. Niestety. Chyba, że ktoś odstrzeli ci łeb w tej zadymie. Na przykład ja.
Lucyfer wiedział, że szczur, choć tchórzliwy, mógłby go zastrzelić. Dlatego się namyślił. Strzelił tam, gdzie była skierowana lufa. W okno czyjegoś domu. Huk. Zerwiłeb od razu zaczął spierdalać. Szczypczyk wiedział, że zapewnił sobie chwilę spokoju. Ruszył w przeciwnym kierunku. Po jakichś dwudziestu minutach spotkał Waśniaka. Stanęli naprzeciw siebie.
– Chyba nie będziemy do siebie strzelać, nie? – Spytał podejrzliwie.
– Po co? Mamy chyba podobne stanowiska.
– Zajebać Chrabąszcza?
Waśniak się uśmiechnął.
– Do mojej listy dołączył jeszcze ten sukinsyn Zerwiłeb. – Dodał Szczypczyk.
– Pasuje.
– To jak? Wymiana frontów?
Skinęli sobie głowami i pobiegli. Każdy w tą stronę, z której przyszedł ten drugi
W tym czasie, w innej części wsi spotkali się Zerwiłeb i Chrabąszcz. Powoli podchodzili do siebie, nie przestając celować ze swych broni. Chrabąszcz znalazł okazję na sojusz:
– Słuchaj Zerwiłeb, obaj mamy przesrane w stosunku do pozostałych. Chyba, że połączymy siły. Wtedy mamy szanse. Dwóch na dwóch. Bo to jasne, że pijak i pojeb się dogadali.
– Chrabąszcz, możesz manipulować tamtymi idiotami, ale mnie nie omamisz. Chcesz władzy i zastrzelisz wszystkich na drodze do niej. W tym sojuszników. Więc się zamknij, bo nie mam zamiaru wchodzić z tobą w układy.
– Taaak? – Chrabąszcz wycelował w korpus niedoszłego sojusznika. Chciał strzelić, ale nie zdążył.
Zerwiłeb zawsze potrafił dbać o siebie. Szybko wypalił w lewe ramie oponenta.
– Arghhhh! – Chrabąszcz zawył z bólu, siłą wystrzału rzucony lekko w tył.
Pomimo bólu strzelił, ale zupełnie niecelnie. No, celnie, jeśli chciał trafić Majewską, sześćdziesięcioletnią starą pannę, głuchą jak pień, która wyszła z domu opróżnić skrzynkę pocztową. Kobieta upadła, ale nikt z radnych nie zauważył gdzie dostała. Dopiero później wyszło na jaw, że w łokieć, a Majewska zmarła na zawał w tej samej chwili. Ale w tamtym momencie nikt nie przejmował się starą, nielubianą kobietą, bo oto z naprzeciwka nadbiegał już Szczypczyk. Zerwiłeb widząc to, rzucił się w boczną uliczkę, by jak najszybciej się oddalić. Nie udało mu się to, bo po kilku zakrętach stanął jak wryty przed Waśniakiem.
– Dokąd to się wybierasz, szczurku? – Rzucił kąśliwym tonem.
– Eeee... Waśniak, jakie miłe spotkanie. Zawsze cię lubiłem, wiesz?
– Właśnie wiem, szczurzy bobku, jak bardzo mnie zawsze lubiłeś.
– Widzisz? Jesteśmy przyjaciółmi.
– A pamiętasz jak nazwałeś mnie... czekaj, jak to było? Pierdolonym moczymordą, nie?
– Jakoś sobie nie przypominam...
– Za to ja dobrze pamiętam. – Uśmiechnął się, machnąwszy karabinem.
– Kurwa... – Wymamrotał Zerwiłeb.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz