poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Dzień Hassana – Terrorysta w akcji.

Hassan był przygotowany na nadchodzącą śmierć. Śmierć za Allaha. Śmierć za swoją Organizację. Wybrał porę przed południem, kiedy nikogo u Szczypczyków nie było, żeby w spokoju nagrać się na automatyczną sekretarkę. Założył pas Szahida i ukrył go pod kupioną na wyprzedaży czarną bluzą od dresu na zamek błyskawiczny. Organizacja wybrała go do tego zadania. Nawet nie było ono zbyt skomplikowane, wystarczy tylko wejść do supermarketu i się zdetonować, z nieśmiertelnym okrzykiem "Allah Akbar" na ustach. To na pewno nic trudnego. Nie może znowu zawieść, tak jak wtedy w 2001 roku. Cholerna grypa, że też akurat wtedy musiał zachorować... Peu importe. No świetnie, jeszcze zaczynał popadać w mówienie po francusku, jak zawsze, kiedy łapała go melancholia. Ruszył po pozbawionym kolorze mieście i ulicach. Szare, zachmurzone niebo, czarny asfalt, szara codzienność ludzi na chodniku i w samochodach... Wszyscy robią codziennie to samo, bez jakiegokolwiek konkretnego celu, bez jakichś wartości w życiu. On ma cel. Raj, niebo, czy jakkolwiek to zwać. Zbawienie. Szerzenie chwały Islamu i Allaha. Zabijanie niewiernych. Tak wiele, kosztem tylko jednego człowieka. Jednego nic niewartego, pozbawionego sensu życia. Życia Hassana Bhaduri. Był gotowy na to poświęcenie. Z każdym krokiem umacniała się tylko jego stanowczość, utwierdzał się w swoich dążeniach. Był gotowy i zdeterminowany. Determinacja była jego siłą. Największą siłą, jaką człowiek może posiąść. Siłą, która może dać wszystko i na wszystkie, nawet najbardziej szalone działania, pozwolić. Najchętniej wysadziłby się już teraz, zanim zaczną pojawiać się jakieś bzdurne wątpliwości, które potrafią zrujnować i osłabić nawet najmocniej zakorzenione postanowienia. Ale nie mógł zrobić tego ot tak, musiał dotrzeć do celu i dopiero wtedy mógłby to zakończyć i przejść dalej. Nie denerwował się, szedł spokojnie, zwyczajnie, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Jeszcze tego by brakowało, żeby go zamknęli. Jakub by się z niego naśmiewał do końca życia, w końcu sam się nie dał ucapić. Chociaż na pewno by go wyciągnął z paki, takie są plusy przyjaźni, nawet z niewiernym. Chociaż ciężko powiedzieć, żeby akurat Szczypczyk był wierny jakiejkolwiek religii. Tak, ciekawy był z niego człowiek. Oto i centrum handlowe. Szklana brama, niby wrota raju otwierają się przed nim same, rozsuwając na boki. Hassan przepycha się przez niezbyt gęsty tłum i staje pośrodku. Włazi na kamienny, kolisty murek, którym otoczono rosnącą tu palemkę.
– Hej! – Tym okrzykiem zwraca na siebie uwagę pozostałych ludzi. Wszyscy patrzą na niego jak na całkowitego szaleńca, zresztą, to codzienność w Nowym Jorku. Tutaj jest zawsze pełno szaleńców.
Hassan rozpina bluzę i odrzuca ją za siebie, ukazując mnóstwo kabelków i ładunków. Nie wiadomo kiedy pilot znalazł się w jego ręku. Ludzie wbijają swój wzrok w pas Szahida z niedowierzaniem i paraliżującym ich strachem.
– ALLAH AKBAR!!! – Wraz z tym okrzykiem uwolniły się wszystkie nadzieje i sny Hassana, uleciały wszystkie rozmyślania i wątpliwości, pozostała tylko pustka. Uwolnili się także ludzie spod okowów przerażenia i rzucili do ucieczki. Terrorysta nacisnął jedyny guzik na pilocie i zgodnie z wszelkimi oczekiwaniami, powinna uwolnić się również niszcząca siła eksplozji. Ale nic się nie stało. Nerwowymi ruchami Hassan zdjął klapkę od pilota i wyciągnął baterie. Rozładowane.
– Hej, czekajcie! – Zawołał.
Ludzie się zatrzymali i odwrócili głowy.
– Baterie. – Rzucił, wygrzebując z kieszeni drugą parę.
Tłum unisono mruknął przytakująco, dało się słyszeć głosy narzekania na współczesne baterie, a jakiś starszy człowiek zrzędził, że "za jego młodości baterie były porządniejsze". Wszyscy czekali.
Hassan zatrzasnął klapkę.
– No dobra, już. Khem... ALLAH AKBAR!!! – Ludzie rzucili się przed siebie, szaleńczo, jak stado byków. Hassan nacisnął guzik, ale eksplozja znów nie nastąpiła.
– No co jest, kurwa?! – Terrorysta nacisnął przycisk jeszcze trzy razy. Coś zapikało i...
Upragniony wybuch! Hassan mógł zobaczyć go przez spore okna centrum handlowego. Eksplozja miała miejsce w jakimś wieżowcu, ognista chmura owiała go na jednym z wyższych pięter.
"Oż kurwa... Nieważne!" Hassan wziął nogi za pas i zaczął uciekać razem z tłumem, gdzie pieprz rośnie. Kiedy już był sam i zatrzymał się w jakiejś ciemnej uliczce, obserwując przejeżdżające na sygnale radiowozy, karetki i wozy strażackie, zaczął się zastanawiać, co się właściwie stało. Niedawno jeden kumpel poprosił go, żeby naprawić jego znajomemu krzesło biurowe. Choć Hassan "Złota Rączka" zajmował się raczej tylko materiałami wybuchowymi, przystał na prośbę dobrego znajomego.  Tylko co później zrobił...? Pamiętał, że wziął krzesło do swojego warsztatu umiejscowionego w piwnicznym garażu jego mieszkania. Położył na stole warsztatowym krzesło, tuż koło pasa. Hmm... A czym spoił obie części krzesła? Nie miał żadnego dobrego spoiwa, więc wziął to białe, co akurat było pod ręką... Chwila! Przecież to był pojemnik z C4! Tym, które miało się znaleźć w pasie! O cholera, przed chwilą odpalił przecież ten ładunek, to C4, które zamiast do pasa trafiło do krzesła... Czyli to on spowodował tę eksplozję. Zaraz, to co było w pasie?! Hassan otworzył przegródkę na materiał. Była zapełniona... różowym brokatem. Takim, jaki ostatnio przyniosła młoda Szczypczyk, gdy się nią opiekował. Uderzywszy się otwartą ręką w czoło, odrzucił nieprzydatny pas do śmieci i ruszył do mieszkania Szczypczyków...

Mieszkanie Szczypczyków, dwie godziny później.
– Jesteś jebanym idiotą. – Stwierdził Jakub. – Oprócz faktu, że chciałeś się, kurwa, wysadzić, to jeszcze twoja podobizna leciała w głównych wiadomościach. Pomijając już fakt, że na szczęście dzięki twojej wrodzonej głupocie nie udało ci się nawet porządnie zmajstrować tego pasa!
– Za to tobie, raz, a porządnie udało się zmajstrować bachora. – Odgryzł się. – Napijmy się wreszcie, jestem przybity.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz